- A
więc gdzie tym razem jedziemy? – spytałam z uśmiechem.
Dopisywał mi niezwykle dobry humor. Nareszcie spokój. Jadę sobie z Chrisem w tylko jemu znane miejsce. Do tamtego wieczoru już nie wracałam. Po wizycie Jamesa została tylko stłuczona doniczka, którą zastępuje teraz dumnie nowa. Margaret jest podekscytowana. Za dwa dni wyjeżdżają, więc razem z Jasonem wyruszyli na ‘big shopping’. Mi natomiast zostało trochę więcej dni. Myśli o tej durnej akademii odkładam na najdalszy plan.
- A więc pomyślałem, że powinniśmy pójść na prawdziwą randkę. Nasza znajomość zaczęła się… no dziwnie, nie powiem – uśmiechnął się i ja również.
Jechaliśmy jeszcze z jakieś 10 minut i ponownie znalazłam się w lesie. Gwałtownie się poderwałam widząc pierwsze oznaki krajobrazu, który krył tak wiele wspomnień. Nie chciałam tu wracać.
- Chris, ja… - czułam na sobie jego wzrok. Już wiedziałam, że zauważył mój niepokój. No tak, szczęście nie może trwać wiecznie. Czy on chce mnie wystraszyć? A może przekonać, że z nim nic mi nie grozi? Co mu do jasnej cholery przyszło do głowy by mnie tu przywieść?! Ostatnio aż się trzęsłam.
Nie odezwał się i jechał dalej.
- Chris ja chcę wracać… - patrzył w skupieniu na drogę, która była coraz bardziej wyboista. Rozejrzałam się dookoła. Może nie będzie tak źle?
Dalej nie byłam przekonana. Czułam jak serce bije mi mocniej. Przeczesałam wzrokiem drzewa i krzaki, które mijaliśmy. Gdzieniegdzie widniały skupiska malutkich kwiatków. Uśmiechnęłam się nieśmiało i wciąż patrzyłam przez okno. Tak beztrosko. Może to nie jest aż taki zły pomysł?
Ledwie zdążyły te myśli zawitać w mojej głowie, a pojawiła się ona. Ta paskudna istota. Była zdecydowanie zbyt blisko. Poruszała się tym samym tempem co samochód. Czułam jak staję się blada. Nie mam pojęcia czy tak można, ale ja wiedziałam, że wszelkie kolory z mojej twarzy znikły wraz z pojawieniem się monstrum. W oczach czułam łzy, a mój umysł przypominał mi jak na złość ten okropny ból. Ona się śmiała, kiedy ja cierpiałam. Przez nią. Słona ciecz zaczęła piec i powoli spływać po policzkach.
- Chris to tam jest! Zabierz mnie stąd! – zaczęłam panikować. Czemu on nie reaguje? – Chris do jasnej cholery! – on tylko patrzył jak zahipnotyzowany.
On jedzie tam gdzie to coś mu każe.
W tym momencie podjęłam najpochopniejszą i najprawdopodobniej najgłupszą decyzję w swoim życiu. Wyskoczyłam z samochodu. Bogu dzięki, że wylądowałam cało. Zaczęłam biec przed siebie. Nie wiedziałam gdzie, wiedziałam jedynie, że mam się znaleźć jak najdalej stąd. Audi Chrisa się nawet nie zatrzymało. Ten potwór ma zbyt wielką władzę.
Łzy przesłoniły mi oczy. Obraz mi się rozmazywał i co chwila potykałam się o jakieś korzenie. Zanosiłam się płaczem, a w płucach brakowało mi powietrza. Nagle na coś wpadłam. Ktoś objął mnie ramionami. Zaniosłam się płaczem jeszcze bardziej. Nie miałam pewności kto to był, ale zdecydowanie to nie była ta przerażająca istota. Czułam ciepło i męskie perfumy.
Niestety po chwili poczułam również chłód zachodzący mnie od tyłu. Ona przychodzi. Łkałam jeszcze bardziej. Brakowało mi powietrza i krztusiłam się własnymi łzami.
- Ona nie jest tak jak oni – wysyczał przez zęby, słyszałam bicie jego serca. James.
Odrobinę się uspokoiłam, ale łzy nie chciały przestać płynąć. – Rozumiesz? – czy on mówił do tego czegoś? Czemu go nie krzywdziło tak jak mnie?
Poczułam jak bierze moją lewą dłoń i rozprostowaną pokazuje, jak to ujęła Cassie, demonowi. Przeczuwałam, że wzrok istoty błądzi po mojej skórze w konkretnym miejscu. Nieśmiało spojrzałam napuchniętymi oczami na rękę i ponownie zobaczyłam na niej połyskujący wzór.
- Fallen tree, rozumiesz? – powiedział twardym głosem. Natomiast ja spojrzałam na źródło moich tortur. Wydawało się teraz takie spokojne. Odnalazłam jego gałki oczne, które przepełniły mnie przerażeniem. Były całe czarne.
Powoli opadałam z sił.
- Pilnuj jej – po raz pierwszy usłyszałam głos tej istoty. Był kobiecy i mocno zachrypnięty. Po chwili jego właścicielka zniknęła, a razem z nią moja przytomność.
Dopisywał mi niezwykle dobry humor. Nareszcie spokój. Jadę sobie z Chrisem w tylko jemu znane miejsce. Do tamtego wieczoru już nie wracałam. Po wizycie Jamesa została tylko stłuczona doniczka, którą zastępuje teraz dumnie nowa. Margaret jest podekscytowana. Za dwa dni wyjeżdżają, więc razem z Jasonem wyruszyli na ‘big shopping’. Mi natomiast zostało trochę więcej dni. Myśli o tej durnej akademii odkładam na najdalszy plan.
- A więc pomyślałem, że powinniśmy pójść na prawdziwą randkę. Nasza znajomość zaczęła się… no dziwnie, nie powiem – uśmiechnął się i ja również.
Jechaliśmy jeszcze z jakieś 10 minut i ponownie znalazłam się w lesie. Gwałtownie się poderwałam widząc pierwsze oznaki krajobrazu, który krył tak wiele wspomnień. Nie chciałam tu wracać.
- Chris, ja… - czułam na sobie jego wzrok. Już wiedziałam, że zauważył mój niepokój. No tak, szczęście nie może trwać wiecznie. Czy on chce mnie wystraszyć? A może przekonać, że z nim nic mi nie grozi? Co mu do jasnej cholery przyszło do głowy by mnie tu przywieść?! Ostatnio aż się trzęsłam.
Nie odezwał się i jechał dalej.
- Chris ja chcę wracać… - patrzył w skupieniu na drogę, która była coraz bardziej wyboista. Rozejrzałam się dookoła. Może nie będzie tak źle?
Dalej nie byłam przekonana. Czułam jak serce bije mi mocniej. Przeczesałam wzrokiem drzewa i krzaki, które mijaliśmy. Gdzieniegdzie widniały skupiska malutkich kwiatków. Uśmiechnęłam się nieśmiało i wciąż patrzyłam przez okno. Tak beztrosko. Może to nie jest aż taki zły pomysł?
Ledwie zdążyły te myśli zawitać w mojej głowie, a pojawiła się ona. Ta paskudna istota. Była zdecydowanie zbyt blisko. Poruszała się tym samym tempem co samochód. Czułam jak staję się blada. Nie mam pojęcia czy tak można, ale ja wiedziałam, że wszelkie kolory z mojej twarzy znikły wraz z pojawieniem się monstrum. W oczach czułam łzy, a mój umysł przypominał mi jak na złość ten okropny ból. Ona się śmiała, kiedy ja cierpiałam. Przez nią. Słona ciecz zaczęła piec i powoli spływać po policzkach.
- Chris to tam jest! Zabierz mnie stąd! – zaczęłam panikować. Czemu on nie reaguje? – Chris do jasnej cholery! – on tylko patrzył jak zahipnotyzowany.
On jedzie tam gdzie to coś mu każe.
W tym momencie podjęłam najpochopniejszą i najprawdopodobniej najgłupszą decyzję w swoim życiu. Wyskoczyłam z samochodu. Bogu dzięki, że wylądowałam cało. Zaczęłam biec przed siebie. Nie wiedziałam gdzie, wiedziałam jedynie, że mam się znaleźć jak najdalej stąd. Audi Chrisa się nawet nie zatrzymało. Ten potwór ma zbyt wielką władzę.
Łzy przesłoniły mi oczy. Obraz mi się rozmazywał i co chwila potykałam się o jakieś korzenie. Zanosiłam się płaczem, a w płucach brakowało mi powietrza. Nagle na coś wpadłam. Ktoś objął mnie ramionami. Zaniosłam się płaczem jeszcze bardziej. Nie miałam pewności kto to był, ale zdecydowanie to nie była ta przerażająca istota. Czułam ciepło i męskie perfumy.
Niestety po chwili poczułam również chłód zachodzący mnie od tyłu. Ona przychodzi. Łkałam jeszcze bardziej. Brakowało mi powietrza i krztusiłam się własnymi łzami.
- Ona nie jest tak jak oni – wysyczał przez zęby, słyszałam bicie jego serca. James.
Odrobinę się uspokoiłam, ale łzy nie chciały przestać płynąć. – Rozumiesz? – czy on mówił do tego czegoś? Czemu go nie krzywdziło tak jak mnie?
Poczułam jak bierze moją lewą dłoń i rozprostowaną pokazuje, jak to ujęła Cassie, demonowi. Przeczuwałam, że wzrok istoty błądzi po mojej skórze w konkretnym miejscu. Nieśmiało spojrzałam napuchniętymi oczami na rękę i ponownie zobaczyłam na niej połyskujący wzór.
- Fallen tree, rozumiesz? – powiedział twardym głosem. Natomiast ja spojrzałam na źródło moich tortur. Wydawało się teraz takie spokojne. Odnalazłam jego gałki oczne, które przepełniły mnie przerażeniem. Były całe czarne.
Powoli opadałam z sił.
- Pilnuj jej – po raz pierwszy usłyszałam głos tej istoty. Był kobiecy i mocno zachrypnięty. Po chwili jego właścicielka zniknęła, a razem z nią moja przytomność.
Obudziłam
się yyy… na łóżku, z pewnością nie swoim. Usiadłam spokojnie i od razu złapałam
się za głowę. Czułam jakby w niej grzmiało. Cicho jęknęłam. Po chwili pokój
wypełnił dźwięk mojego dzwonka. Rozpoznałam go natychmiastowo. Szybko
skierowałam wzrok w stronę źródła dźwięku. Było trzymane przez Jamesa. Nic nie
powiedziałam tylko się w niego wpatrywałam.
- Twój chłopak – to była pogarda? – dzwoni już chyba z 10 raz, powinnaś odebrać – podał mi urządzenie, a ja jeszcze chwilę się zastanawiając, odebrałam nieśmiało.
- Halo?
- Melissa? O Boże, gdzie ty się podziewasz? – spytał przejęty.
- Jestem… bezpieczna.
- Strasznie cię przepraszam, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. To wszystko przez…
- Wiem – powiedziałam twardo.
- Proszę wróć. Przyjechać po ciebie?
- Nie… - nie wiedziałam czy to odpowiedź na pierwsze czy drugie pytanie, a może na oba? – To znaczy… sama wrócę, nie martw się – wpatrywałam się w łóżko, na którym siedziałam i jednocześnie czułam wzrok Jamesa na sobie.
- Rada będzie się niepokoić – zesztywniałam.
Rada, no jasne.
Oczy mi się zaszkliły.
- Nic mi nie będzie – rozłączyłam się.
Ledwie odłożyłam telefon, a łzy poleciały mi ciurkiem. Ukryłam twarz w dłoniach i kontynuowałam czynność, której nie mogłam powstrzymać.
Boże, co się dzieje z moim życiem?
Chłopak delikatnie usiadł koło mnie i objął mnie ramionami. Wtuliłam się w niego. Teraz czułam się bezpieczna. Nie do końca wiem czemu, ale tak właśnie było. Modliłam się w duchu by tak pozostało.
- Dziękuję – wyszeptałam.
Oparł podbródek o moją głowę i odpowiedział:
- Wiem – tak delikatnie i spokojnie, nie drwiąco, tak jak wcześniej się do mnie odnosił. Wydawał mi się teraz taki… opiekuńczy.
- Ale ja mówię o wszystkim – chwila na oddech. – Zawsze, gdy coś jest nie tak, ty się pojawiasz. Jak ty to robisz? – spojrzałam na niego napuchniętymi od płaczu oczami.
Uśmiechnął się smutno.
- Wierzysz w przeznaczenie czy w to co powie Rada? –popatrzył na moją twarz i już nie musiałam nic mówić. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć, ale on na szczęście nie kazał przyznawać mi na głos, że jestem tym, kto sprzeciwia się Radzie. Bałam się, że tak jak Chris, będzie chciał bym była ślepo posłuszna tym beznadziejnym rozkazom. Jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że on jest inny.
- No właśnie – skwitował po chwili.
Badałam jego twarz przez dobre 5 minut, a on towarzyszył mi w tej ciszy.
- Mam pomysł – odezwał się wreszcie. – Tylko musisz mi zaufać, okay? – spojrzał na mnie, a ja nabrałam głęboko powietrza. Patrzyłam w jego brązowe oczy zastanawiając się nad odpowiedzią. No pomyślmy tak serio, ja go nie znam. Nie mogę zaufać komuś, kto z klapkami na oczach ufa Radzie, która każe mu mnie chronić, a mam zaufać jemu?
Od odpowiedzi uchronił mnie telefon, który znów dał o sobie znać. Tym razem była to wiadomość. Spojrzałam na wyświetlacz. Oczy Corelliego powędrowały w tym samym kierunku. Wiedząc już kim jest nadawca, przełknęłam głoś no ślinę i odblokowałam telefon.
- Twój chłopak – to była pogarda? – dzwoni już chyba z 10 raz, powinnaś odebrać – podał mi urządzenie, a ja jeszcze chwilę się zastanawiając, odebrałam nieśmiało.
- Halo?
- Melissa? O Boże, gdzie ty się podziewasz? – spytał przejęty.
- Jestem… bezpieczna.
- Strasznie cię przepraszam, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. To wszystko przez…
- Wiem – powiedziałam twardo.
- Proszę wróć. Przyjechać po ciebie?
- Nie… - nie wiedziałam czy to odpowiedź na pierwsze czy drugie pytanie, a może na oba? – To znaczy… sama wrócę, nie martw się – wpatrywałam się w łóżko, na którym siedziałam i jednocześnie czułam wzrok Jamesa na sobie.
- Rada będzie się niepokoić – zesztywniałam.
Rada, no jasne.
Oczy mi się zaszkliły.
- Nic mi nie będzie – rozłączyłam się.
Ledwie odłożyłam telefon, a łzy poleciały mi ciurkiem. Ukryłam twarz w dłoniach i kontynuowałam czynność, której nie mogłam powstrzymać.
Boże, co się dzieje z moim życiem?
Chłopak delikatnie usiadł koło mnie i objął mnie ramionami. Wtuliłam się w niego. Teraz czułam się bezpieczna. Nie do końca wiem czemu, ale tak właśnie było. Modliłam się w duchu by tak pozostało.
- Dziękuję – wyszeptałam.
Oparł podbródek o moją głowę i odpowiedział:
- Wiem – tak delikatnie i spokojnie, nie drwiąco, tak jak wcześniej się do mnie odnosił. Wydawał mi się teraz taki… opiekuńczy.
- Ale ja mówię o wszystkim – chwila na oddech. – Zawsze, gdy coś jest nie tak, ty się pojawiasz. Jak ty to robisz? – spojrzałam na niego napuchniętymi od płaczu oczami.
Uśmiechnął się smutno.
- Wierzysz w przeznaczenie czy w to co powie Rada? –popatrzył na moją twarz i już nie musiałam nic mówić. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć, ale on na szczęście nie kazał przyznawać mi na głos, że jestem tym, kto sprzeciwia się Radzie. Bałam się, że tak jak Chris, będzie chciał bym była ślepo posłuszna tym beznadziejnym rozkazom. Jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że on jest inny.
- No właśnie – skwitował po chwili.
Badałam jego twarz przez dobre 5 minut, a on towarzyszył mi w tej ciszy.
- Mam pomysł – odezwał się wreszcie. – Tylko musisz mi zaufać, okay? – spojrzał na mnie, a ja nabrałam głęboko powietrza. Patrzyłam w jego brązowe oczy zastanawiając się nad odpowiedzią. No pomyślmy tak serio, ja go nie znam. Nie mogę zaufać komuś, kto z klapkami na oczach ufa Radzie, która każe mu mnie chronić, a mam zaufać jemu?
Od odpowiedzi uchronił mnie telefon, który znów dał o sobie znać. Tym razem była to wiadomość. Spojrzałam na wyświetlacz. Oczy Corelliego powędrowały w tym samym kierunku. Wiedząc już kim jest nadawca, przełknęłam głoś no ślinę i odblokowałam telefon.
-----------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Nie wiem czy ten rozdział mi wyszedł i wydaje mi się, że następne podobnie, ale wszystko ma swój cel ;)
Zasada 5 komentarzy się przydała i bardzo Wam dziękuję. Jeśli dalej komentarze będą przybywać to rozdziały będą się pojawiać częściej.
Przy okazji chciałabym pozdrowić wszystkie Beliebers, szczególnie te, które były wczoraj na zlocie TTFamily w Radomiu. Kocham Was ;**
Wasza Candice xx.
Ps. WBIJAJCIE TUTAJ ---> http://kaasiaacee.blogspot.com/
Hej Miśki!
Nie wiem czy ten rozdział mi wyszedł i wydaje mi się, że następne podobnie, ale wszystko ma swój cel ;)
Zasada 5 komentarzy się przydała i bardzo Wam dziękuję. Jeśli dalej komentarze będą przybywać to rozdziały będą się pojawiać częściej.
Przy okazji chciałabym pozdrowić wszystkie Beliebers, szczególnie te, które były wczoraj na zlocie TTFamily w Radomiu. Kocham Was ;**
Wasza Candice xx.
Ps. WBIJAJCIE TUTAJ ---> http://kaasiaacee.blogspot.com/
James jest taki...taki kochany nooo *-* niech mu zaufa. Coś czuję, że to dobry chłopak ;p
OdpowiedzUsuńKto napisał tego sms'a? Dodaj szybko następny bo już nie mogę się doczekać ;)
Pozdrawiam cieplutko ^^
cudowny rozdział *.*
OdpowiedzUsuńchyba jestem TeamJames, ale tak trochę się jeszcze waham... xD
@aania46
James<3 Ja normalnie nie wiem czemu, ale jak czytam o opiekuńczych facetach, to od razu się rozmarzam*_*
OdpowiedzUsuńRada...zakała ludzkości! No serio, że niby ona ma decydować o jej zyciu? Jakim prawem?
Od kogo ma być ta wiadomośc na końcu i dlaczego Mel tak jej się obawiała?
Ech...same zagadki^^
Pozdrawiam!
Ps. U mnie pojawił się trzeci rozdział^^ Zapraszam:)
Usuń