sobota, 29 czerwca 2013

26. „- Mam pomysł”

Na specjalne zamówienie Koteczka ;* Buźki słońce, dzięki, że czytasz ♥

Taki prezencik ode mnie specjalnie dla tego rozdziału: >>KLIK<<

- James co się dzieje?! – zaczęłam panikować, gdy ten nerwowo rozglądał się po lesie.
- Ktoś tu jest – szepnął.
Złapał mnie za rękę i przybliżył do siebie jeszcze bardziej. Szelesty było słychać coraz bliżej.
Niespodziewanie zaczął uciekać ciągnąc mnie za sobą. Oczy mi się przeszkliły, żołądek też nie czuł się najlepiej, ale biegłam ile miałam siły w nogach. Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę.
- Mel, biegnij! Słyszysz!? – krzyczał na mnie, choć doskonale wiedział, że robię co tylko mogę.
Usłyszałam postrzał. Moje ciało zadrżało, a umysł uciekł w przeszłość.
*flashback*
Otworzył usta by coś powiedzieć, a potem je zamknął nie wydając żadnego dźwięku. Patrzyłam na niego jak głupia.
- Po prostu to powiedz – głos mi się załamał, a w oczach stanęły łzy, z którymi próbowałam walczyć.
Wsadził ręce do kieszeni i popatrzył gdzieś w bok.
- Odezwij się! – zaczęłam dramatyzować. Z oczu popłynęły mi łzy.
Zrobił krok do przodu, tym samym znalazł się w środku mojego domu. Zamknął za sobą drzwi. Każdą czynność wykonywał spokojnie i dokładnie. Stanął tak cholernie opanowany, a ja nie wiedziałam czy być na niego zła, czy może raczej czuć smutek. Łzy cisnęły mi się do oczu przez wszechobecną ciszę, której on nie miał zamiaru przerwać. To nie było moje wymarzone pożegnanie. Wcale nie chciałam się żegnać…
- Będziesz teraz tak stał!? Najpierw mnie ratujesz, a potem się nawet nie odzywasz!? Tak to ma wyglądać!? – podniosłam głos, kierowała mną czysta histeria. – Nie chcę takiego pożegnania! Nie chcę się żegnać, rozumiesz?! – wpatrywał się we mnie, co tylko mnie irytowało. – Czemu się tak patrzysz!? – wybuchłam. – Chyba nie myślisz, że ta cała cholerna akcja w Graise to moja wina!? Jesteś cholernym dupkiem! – zaczęłam krzyczeć, płakać i bić go pięściami choć wiedziałam, że go to nie boli.
Zaniosłam się płaczem i poczułam jak silne ramiona mnie otaczają. Na początku się sprzeciwiałam, ale oboje doskonale wiedzieliśmy, że tego chciałam. Mogłam się wypierać ile wlezie, ale tak było.
- Nie chce tego… - załkałam w jego podkoszulek, który powoli robił się mokry przez moje łzy.
Przytulał mnie tak dłuższą chwilę. A może to było tylko kilka sekund? Czułam się jakbyśmy trwali tak całą wieczność.
- Ja też tego nie chcę – szepnął mi wprost do ucha.
Zarówno ja, tak i on, wiedzieliśmy że chodzi o wyjazd. Nie chciałam nigdzie jechać. Nie pasowałam do tego świata, nie poznałam go, nie zdążyłam jeszcze poznać nowej siebie.
- Mam pomysł – powiedział i odsunął się ode mnie tak, by widzieć moją zapłakaną twarz, jednoczenie nie wypuszczając mnie z uścisku.
*end of flashback*
Nie wiem czemu to mi się przypomniało, ale cała ta sytuacja miała początek właśnie w tym. Zaniosłam się płaczem, nie miałam już siły.
- James… Ja… nie…mogę… - dyszałam przez łzy.
- Proszę cię Mel, zrób to dla mnie – w jego oczach widziałam przerażenie, kiedy na chwile stanęliśmy. – Już prawie nam się udało. Musimy to tylko przeżyć, rozumiesz?
Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam nawet wiedzieć jak wyglądam, taka cała zapłakana i bez sił. Pokiwałam głową i znów ruszyliśmy. Wymijaliśmy drzewa w ostatniej chwili, a ja zawsze miałam wrażenie, że zaraz w nie wpadnę. Gdyby nie James, pewnie by tak było.
Usłyszałam kolejny strzał. Wzdrygnęłam się, a Corelli ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy.
Kolejny strzał. Tym razem pocisk trafił w drzewo obok. Moje serce podskoczyło do gardła. Dzięki adrenalinie siły mi wróciły i próbowałam biec jeszcze szybciej.
Nie mam pojęcia, gdzie zmierzaliśmy, ale miałam nadzieję, że jak najdalej stąd.
Kolejny strzał. Coś opadło ciężko na ziemię. I kolejny. I znów ofiara. Bałam się odwrócić, by ujrzeć kto stracił życie. Co ważniejsze, nie miałam na to czasu.
Nagle James coś zobaczył i pociągnął mnie mocniej. Starałam się biec szybciej, wiedziałam, że go opóźniałam.
- Skarbie, szybciej! – poganiał mnie.
To, że nazwał mnie skarbem, wcale mi nie pomogło.
Poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej.
Wszystko zaczęło dziać się szybciej. Zaczęło się od kolejnego strzału. Wiedziałam, że napastnik jest blisko, ale nie aż tak. Potknęłam się…? Nie. Upadłam, ale dlaczego? Dopiero po chwili zdałam sobie, że to mnie postrzelono. Zobaczyłam jak za mną, ta dziewczyna, chyba Suzan, próbuje strzelić do Jamesa, ale słyszę kolejny strzał i on a również pada. Skąd do cholery James miał broń?
Chwila.
To nie James. Ujrzałam zaszklone oczy Stefana. Ponownie mu umieram, ponownie go zostawiam. Skąd on się tu wziął?! Czemu musi to widzieć?!
- Leć po apteczkę! Cokolwiek! – krzyknął do niego James.
Jego głos się łamał, a po moich policzkach spływały łzy.
Mój najlepszy przyjaciel zastrzelił dziewczynę, która chciała mnie zabić. Co gorsze, jak na razie jej się to udaje.
- Proszę Mel, nie odchodź – uklęknął przy mnie, złapał mnie za rękę, nie wiedział co zrobić.
Ból w klatce piersiowej był ogromny, traciłam mnóstwo krwi. Nie trafiła mnie w serce, ale zbyt blisko bym przeżyła, wiedziałam, że to koniec. Znowu. O ironio.
Pogłaskałam jego policzek, a on zbliżył swoje usta do moich. Ostatnie co poczułam to ciepło jego warg na moich.
----------------------------------------------
Hej Miśki!
Proszę mnie nie zabijać! To jeszcze nie koniec! Czeka nas jeszcze epilog ;)
Mam nadzieję na komentarze z Waszej strony.
Całuję,
Candice

czwartek, 20 czerwca 2013

25. „- Udało nam się”

Śledziłam zaspanym wzrokiem zawartość moich toreb i powoli, roztrzęsionymi rękami, sprawdzałam czy wszystko mam. Robiłam to już chyba setny raz, co chwila spoglądając na zegarek, ale leniwe wskazówki nie chciały pójść do przodu.
W pewnym momencie rzuciłam wszystko, stanęłam na środku pustego salonu i zaczęłam rozmyślać. Smutek przejął nade mną władzę. Wyobraziłam sobie jak pusto tu będzie beze mnie. Jason i Margaret wrócą dopiero za jakieś dwa tygodnie… ich też nie zobaczę. Przygotowywałam się psychicznie na to, że mogę tu już nie wrócić. Łzy poleciały mi po policzkach, nawet nie miałam siły ich wytrzeć. Patrzyłam na wszystko co zostawiam. I tak nie powinnam tu być. Powinnam gnić z jakieś 3 metry pod ziemią tak jak to było zaplanowane, ale nie. Zachciało mi się wracać.
Nie wiedziałam ile tak stałam, ale musiał to być spory kawał czasu, bo nagle usłyszałam dzwonnego do drzwi, który odbił się echem po całym domu. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że czeka mnie konfrontacja z Chrisem. Podeszłam ostrożnie do drzwi i chwyciłam klamkę. Odetchnęłam głęboko, jeszcze przez chwilę się wahając. Nacisnęłam klamkę i ujrzałam nie kogo innego jak Denisa, i to mocno poddenerwowanego. Przeraził mnie ten widok, ale kiedy ulokował swoje brązowe oczy na mojej osobie, jego twarz się rozjaśniła. Zachowywał się jakby zdarzenie z lasu nie miało miejsca. Od razu na myśl przyszła mi dziwna istota, która mogła mu wymazać pamięć.
- Hej – uśmiechnął się. – Gotowa?
Pokiwałam głową nieśmiało i pozwoliłam mu wejść. Wziął większość moich bagaży zostawiając mi jeden. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam do zapakowanego już samochodu. Ostatni raz spojrzałam na dom, przełknęłam głośno ślinę i wsiadłam.
Chris ruszył. Jechaliśmy w milczeniu, a on nie miał zamiaru go przerwać tylko ulokował swoją dłoń na moim kolanie. Popatrzyłam na nią, mimowolnie się zaczerwieniłam i odwróciłam się w stronę okna.
Po 15 minutach jazdy wjechaliśmy na teren lasu. Kręta ulica wiodła nas przed siebie, a ja czułam, że to nie będzie normalna jazda. Coś w lusterku zaniepokoiło mnie. Serce zaczęło bić mi coraz szybciej.
Spojrzałam do tyłu i zobaczyłam trzy auta. W jednym siedziała Casidy z Joshem, w kolejnym najprawdopodobniej burmistrz, a trzecim było czerwone Porsche. Starałam się nie okazywać emocji, choć miałam wrażenie, że zwrócę wszystkie moje wnętrzności. Zaczęłam ze zdenerwowania stukać palcami o wolne kolano. Mój towarzysz dziwnie na mnie spojrzał, a ja tylko wydusiłam niezbyt przekonujący uśmiech. Na całe szczęście nie drążył tematu i niczego się nie spodziewając, jechał dalej. Zobaczyłam jak coś błyszczy na ulicy. Promienie słoneczne odbijamy się od małych punkcików na asfalcie. Serce podskoczyło mi do gardła, a pot pojawił się na czole. Próbowałam się nie denerwować, ale mi nie wychodziło. No cóż.
‘Diamenciki’ zbliżały się niemiłosiernie, a ja zaczęłam nierównomiernie oddychać. To już czas. Wierciłam się na fotelu, by sprawić zmianę położenia ręki Chrisa. Udało mi się. Owa dłoń powędrowała teraz na kierownice. Wytworzyłam pole, które miało mnie chronić. Całe szczęście, że zdążyłam się tego nauczyć. Paznokcie wbijały mi się w skórę w moich zaciśniętych pięściach.
Usłyszałam trzask przebijanych opon. Zamknęłam oczy. Przerażenie Chrisa można było niemalże wyczuć. Był zdezorientowany i próbował zapanować nad samochodem, który tego nie chciał. Jak to mówią: ‘złośliwość rzeczy martwych’.
Zacisnęłam szczękę tak, że aż mnie bolała. Coś w nas uderzyło. Nawet nie musiała spojrzeć, a wiedziałam, że to Cassie, a potem burmistrz. Przezorne ‘czerwone Porsche’, zjechało z drogi. Auto Chrisa po wielu trudnościach wylądowało na boku.  Chłopak zaczął kaszleć od otaczającego nas dymu. Mimo hałasu, usłyszałam kroki. Teraz moja kolej.
Zaczęłam kaszleć. Drzwi się otworzyły, a zanim zdążyłam zarejestrować kto jest obok mnie, silne ramiona wyrwały mnie z pojazdu. Zaczęłam krzyczeć i bić napastnika w plecy, gdy ten przerzucił mnie przez ramię. Słyszałam za sobą jak cała reszta chce się wydostać z samochodów. Po chwili dało się rozróżnić ciężki bieg Steve’a i szybki Chrisa. W duchu modliłam się by mi się udało, a na zewnątrz wrzeszczałam i wzywałam pomoc. Byłam tak sprzeczna sobie, że się nie poznawałam.
Mój porywacz miał znaczną przewagę nad, że tak to ujmę, stroną Altersów. Byłam z siebie niewiarygodnie dumna, bo z oczu popłynęły mi łzy. Wiem dziwne.
‘Wykonaliśmy’ parę ostrych zakrętów, czym zgubiliśmy całą resztę w plątaninie drzew. Serce nadal biło mi jak oszalałe. Chłopak zwolnił, a ja mogłam powoli rejestrować jego wygląd. Udało mi się wyczuć jego cudowne perfumy, które gdybym mogła, wąchałabym całą wieczność. Uśmiechnęłam się w duchu i przyglądałam się krajobrazowi za nami. Już dawno nikogo w pobliżu nie było. Nie wiedziałam dlaczego wciąż tak szybko idzie. Nareszcie stanęliśmy i wszystko zaczęło się dziać tak szybko. Zdążyłam zarejestrować jedynie to, że znajdowaliśmy się… nawet nie wiem jak to nazwać, ale z każdej strony otaczały nas wysokie krzaki.
Postawił mnie gwałtownie i przytrzymał w talii bym nie straciła równowagi. Przywarł mnie do siebie i nieoczekiwanie złączył nasze wargi . Była tak oszołomiona, że na początku nie wiedziałam co zrobić. Uderzyło mnie jego ciepło, zapach, czułość i miękkość ust. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że oddaję pocałunek. To było silniejsze ode mnie. Był taki pełen pasji, że rozpływałam się w jego ramionach. Czułam, że tak właśnie powinno być. Przy Chrisie nigdy nic takiego nie miało miejsca. Tu? Wręcz przeciwnie. Moje ręce mimowolnie powędrowały do góry i objęły jego kark. Nie wiem co mną kierowało, ale nie mogłam się powstrzymać.  Chłopak pogłębił pocałunek i tym samym wsunął język pomiędzy moje wargi. Jego ręce powędrowały nieco w dół, a ja poczułam jak robi mi się gorąco. Wplotłam palce w jego włosy. Nasze języki walczyły, ale taką walkę mogłam ciągnąć w nieskończoność. Może i faktycznie by tak było, gdyby nie brak powietrza. Po chwili oderwaliśmy się od siebie. Wciąż nie otwierając oczu, oparłam czoło o jego i głęboko nabierałam powietrza.
Otworzyłam oczy i ujrzałam jego brązowe tęczówki. Uśmiechał się, ja zrobiłam to samo.
- Udało nam się – wydyszał.
Staliśmy w takiej pozie chwilę, która zdawała się wiecznością. Panował spokój, dopóki nie usłyszeliśmy zdradzieckich szelestów.
Serce ponownie podeszło mi do gardła. Już nie byłam aż tak szczęśliwa.

-----------------------------------
No i powoli brniemy do końca.
Chciałabym szczególnie podziękować Koteczkowi, colorful song i mojej Renesmee i wszystkim, którzy czytają moje opowiadanie. Byłabym wdzięczna gdyby każdy po przeczytaniu zostawił KOMENTARZ, bo wiem, że jest was więcej niż wskazują na to komentarze. 
Love ya
Candice xx.

piątek, 14 czerwca 2013

24. „Czyli będzie się jednak żegnał?”

Mimowolnie z oczu popłynęły mi łzy. Kiedy się zatrzymaliśmy, było ze mną jeszcze gorzej. Zobaczyłam znajomą altankę, w której pierwszy raz rozmawialiśmy.
- Poznajesz? – wyrzucił z siebie w gniewie.
 Przełknęłam ślinę, opanowałam na chwilę łzy i wykrztusiłam:
- Czemu mnie tu przyprowadziłeś?
Puścił mnie, czyli ruszyło go to pytanie. Spojrzałam na swoją obolałą rękę, które była niesamowicie czerwona. Wiedziałam, że już za parę godzin będę mogła oglądać na niej kilka siniaków. Czyli nasza wspaniała Rada wybiera mi partnera, który może mnie skrzywdzić w każdej możliwej chwili, przeważając mnie swoją siłą. No teraz czuję się znacznie lepiej (i znów sarkazm).
Zapatrzył się w dal. Odezwał się dopiero po dość długiej ciszy:
- Żebyś sobie przypomniała co do mnie czułaś – wyczułam w jego głosie nutkę smutku, ale nadal był przepełniony złością, która mnie przerażała. Spojrzałam na niego, ale teraz już nic nie czułam, no może prócz strachu.
Odczekał chwilę.
- Nic…? – czy to była nadzieja?
Ponownie ogarnął go strach w tej samej chwili, w której ja najzwyczajniej w świecie stałam jak wryta i nie mogłam się poruszyć. Widziałam jak zaciska pięści. Niespodziewanie ruszył w moją stronę. Moje serce zabiło szybciej. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.
On mnie pocałował?! Nie był delikatny, był… natarczywy. Czemu? Chyba nie było mi dane się dowiedzieć. Nie mogłam oddać pocałunku… a może po prostu nie chciałam? Byłam jednocześnie przepełniona strachem jak i dziwnym uczuciem w żołądku, które mówiło mi, że to nie miało być tak.
Odsunął się ode mnie. Spojrzał z pożałowaniem, a potem w jego brązowych tęczówkach ponownie zawitał gniew. Trzęsłam się.
- Dobra – wysapał. – Zrobimy to inaczej.
Chwycił mnie tak mocno, że aż pisnęłam. Ból promieniował teraz przez całe moje ramię. W oczach pojawiły mi się łzy, podczas kiedy on spojrzał na mnie ze złością. Gdzie się do cholery podział ten opiekuńczy Chris?!
Pierwsze łzy poleciały mi po policzkach, a on nic. Stał i się patrzył. Nie mogłam wytrzymać. Próbowałam się uwolnić, ale nie mogłam. Wtedy ból był jeszcze większy. Nagle coś poruszyło się za jego plecami. Odruchowo spojrzałam w tamtą stronę, ale nic tam nie było. Ponownie mignęła mi jakaś czarna postać, tym razem z drugiej strony.
Nie, tylko nie to!
- Nie, nie, nie! – to akurat wykrzyczałam.
Brunet spojrzał za siebie i zobaczył istotę uśmiechającą się obrzydliwie. Napadł mnie atak mdłości. Nie chciałam znów tego poczuć. Już powoli przygotowywałam się na ból. Zamknęłam oczy i zaczęłam szlochać. Po chwili ból w rękach ustał. Chłopak mnie puścił. Myślałam, że teraz skrzywdzi mnie to monstrum, ale nic nie poczułam. Nagle usłyszałam krzyk. Krzyk Chrisa. Otworzyłam oczy i mimo, że wcześniej to on był nastawiony przeciwko mnie to przeraził mnie ten widok. Leżał i zwijał się z bólu, a ciemna istota patrzyła się na niego z zadowoleniem wymalowanym na zmasakrowanej twarzy. Niespodziewanie uniosła wzrok i nasze oczy się spotkały. Czułam jak żołądek podchodzi mi do gardła, jakbym miała zwrócić tu i teraz. Jej tęczówki były tak podobne do moich. Oczywiście nie do tej zieleni, którą wcześniej posiadała, tylko do tych złotych, którymi patrzyłam na świat obecnie. W głowie zaczęło mi się kręcić. Powoli osuwałam się na ziemie, ale czułam się tak beztrosko, jakby zapadła w głęboki sen. Jedyne co zdążyłam wyłapać przed totalnym odpłynięciem było to, że wylądowałam w czyiś ramionach i usłyszałam:
- Dziękuję – najprawdopodobniej skierowane do tego ‘czegoś’.

Najbardziej przerażająca była myśl, która teraz całkowicie zawładnęła moim umysłem. Obawiałam się tego, że kiedyś faktycznie czułam coś do Chrisa, a teraz zwyczajnie się go bałam. Nie wiem co mam teraz sądzić o nim, o Radzie, o tej istocie.  Fakt, że wyjeżdżam jeszcze bardziej mnie dołował. Podobno wrócę, ale jaką mam pewność? Praktycznie żadnej. Tutaj Christopher zachowuje dystans, a kiedy tam zostaniemy sami, to co mi zrobi? Nadal będzie wkurzony. Mój znak to kolejny problem. Co jak co, ale jak Dennis tak na to zareagował, to co by powiedziała Casidy.
Obudziłam się, alleluja.
Ale gdzie ja jestem?!
Zamrugałam parę razy, by odzyskać ostrość i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wydawało się znajome… nagle moją głową zawładnął niezwykły ból. Złapałam się za nią jakby to miało jakoś pomóc. I powiem wam w sekrecie: nie pomogło…
Jęknęłam.
Gardło zaczęło mnie drapać. Próbowałam wykaszleć to cholerne uczucie, ale się nie dało! W pewnym momencie ktoś stanął w drzwiach. Nie wiem czy to przez to, że odwrócił moją uwagę czy co, ale ból ustąpił. Niestety obawy wróciły. Kilka kroków ode mnie, oparty o futrynę stał James. Patrzył na mnie tak jakoś dziwnie. Żal? Obrzydzenie? Złość? Nie miałam pojęcia, ale to uczucie niewątpliwie mnie niepokoiło. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. A nawet jakby mogła, to co mam powiedzieć?
Popatrzył na mnie jeszcze chwilę i kazał wstać. Zrobiłam to co polecił nie odzywając się ani słowem. Prowadził mnie na dwór. Okay…
Przytrzymał mi drzwi do samochodu czym niemo nakłonił do posadzenia mojego tyłka na fotelu pasażera.
Jechaliśmy w ciszy. Był skupiony na drodze. Chyba nadal urażony o tą akcję w Graise, ale przemawiało przez niego jeszcze coś. Po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że jedziemy do mnie. Odwozi mnie do domu, by nie mieć ze mną już nic do czynienia. Nie chcę tak skończyć. A jeżeli jest tam Chris? W ogóle co się z nim stało? Co ten potwór mu zrobił?
Źle się czuję mówiąc o tej istocie ‘potwór’, ponieważ w gruncie rzeczy mnie uratował czy uratowała.
Popatrzyłam na chłopaka, a łzy zawładnęły moimi oczami. Nie chce go widzieć po raz ostatni. A na to wyglądało. Cały czas się tak zachowywał. Dość, że zostanę sama to będę miała na karku Radę, akademię i wkurzonego Christophera.
Samochód stanął. James wyłączył silnik. Czyli będzie się jednak żegnał? Czekałam z szeroko otwartymi oczami na to co chce zrobić. Dłuższą chwilę nic się nie działo.
Westchnął i wyszedł z auta. Trochę mnie to zaniepokoiło. Śledziłam jak idzie na około pojazdu i otwiera przede mną drzwi. Czekałam jakieś pół minuty zanim potrafiłam się pozbierać i opuścić czerwone Porsche. Nogi się pode mną ugięły, ale starałam się utrzymać równowagę. Wolno ruszyliśmy w stronę drzwi. Gdyby nie totalna cisza zakłócana przez stukanie moich i jego butów o chodnik pomyślałabym, że już mnie zostawi. Dotarłam pod drzwi. Nie chciałam, ale jednak to nastąpiło. Przeciągałam szukanie kluczy. Znalazłam je i bez pośpiechu przekręciłam w zamku. Otworzyłam drzwi i przekroczyłam próg. Serce zaczęło bić mi szybciej. Zastanawiałam się czy James w ogóle się do mnie odezwie, czy jak się odwrócę on nadal tam będzie. Postanowiłam to sprawdzić. Stanęłam z nim twarzą w twarz. A więc nie odszedł. Jeszcze. Za to jego oblicze sprawiło, że coś mnie ścisnęło za serce. Było jak z kamienia. Po jakimś czasie zdobył się na odwagę i już otwierał usta by wypowiedzieć słowa, których się bałam. Przed oczami stanęła mi scena z baru, kiedy jego skrzywdzone oczy przesłania złość. Nie chciałam tego.
-----------------------------------------
Hej Miśki!
Dodaję ten rozdział zdaje się, jedynie dla paru osób dlatego kocham ich niesamowicie. Planuję brnąć ku końcowi WSC, ale mam już 1 rozdział nowego opowiadania. Mam nadzieję, że się Wam spodoba, kiedy tylko pojawi się w sieci, dam znać ;3
Buziaki,
Wasza Candice xx.

niedziela, 2 czerwca 2013

23. „Zdejmij ją do cholery!”

- Suzan! – krzyknął na dziewczynę doktor Hilson, jednocześnie ratując mnie przed czymkolwiek chciała mi zrobić. Nie rozumiem jej agresji. My się nie znamy i jestem pewna, że nic jej nie zrobiłam. Przynajmniej nie świadomie.
Blondynka spojrzała na niego ze złością, a następnie szła przepełniona negatywną energią przez korytarz. Jej obcasy w zetknięciu ze szpitalną posadzką, wydawały przeraźliwie głośny dźwięk. Wreszcie wyszła. Mężczyzna w białym wdzianku zwrócił się do mnie.
- Witaj Melisso, daj mi chwilkę, dobrze? – pokiwałam grzecznie głową i popatrzyłam jak znika za drzwiami z jego nazwiskiem.
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Szybko go wyciągnęłam i spojrzałam na wyświetlacz. Chris. Moją głową zawładnęła myśl, czy aby przypadkiem go nie zignorować, a potem się wymigać wizytą w gabinecie, ale chłopak nie ustępował i dzwonił dalej. W końcu odebrałam.
- Halo?
- Hej Słońce, co dziś robisz? – skąd to nagłe zainteresowanie moją osobą? I dlaczego jest tak opiekuńczy?
- Teraz jestem przed gabinetem doktora Hilsona, a później… - zaczęłam się zastanawiać. Nie widziało mi się jakoś wracać do pustego domu.
Kiedy już dłuższą chwilę nie przerywałam ciszy, on przejął inicjatywę.
- Może zabiorę cię na obiad?
Znów chwila ciszy.
- Świetny pomysł – powiedziałam trochę bez przekonania.
Na korytarzu pojawił się mój lekarz.
- Muszę lecieć Chris, do zobaczenia.
- Pa Słońce – usłyszałam i się rozłączyłam.
Schowałam telefon i udałam się prosto na krzesło w jasnym gabinecie.
- Przepraszam cię za Suzan. Jest trochę… nieokrzesana.
- Nic się nie stało – odrzekłam próbując odgadnąć, co może oznaczać ‘nieokrzesana’. Czy pod tym kryje się coś więcej?
Przez kolejne 15 minut robił mi jakieś badania z racji całej tej kontroli.
Kiedy już trzymał moje wyniki w ręce, zmrużył oczy i dokładnie się nim przypatrywał.
- Coś nie tak? – powiedziałam wreszcie, gdy zaczęłam się niepokoić.
Wyraźnie mu przeszkodziłam w rozmyślaniach, bo odrobinę podskoczył.
- Nie, nie. Absolutnie. Wszystko w porządku – stwierdził trochę roztrzepanie.
Dalsza część wizyty była dość niezręczna. Siedziałam na krześle, co chwila się wiercąc. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Hilson coś ukrywa.
Siedziałam w gabinecie łącznie chyba z 45 minut. Nareszcie wyszłam! Uff…
Teraz czeka mnie konfrontacja z Chrisem. Odnoszę wrażenie, że za jego nadmiernym zainteresowanie wobec mnie kryje się coś więcej. I przeczucie podpowiada mi, że zaplątana jest w to Cassie.
- Hej Słoneczko – przywitał mnie tym razem ‘tylko’ całusem w policzek.
- Hej – odpowiedziałam cicho.
- Coś się stało?
- Nie, nic… - odpowiedziałam i już chciałam wejść do samochodu, gdy on mi na to nie pozwolił.
Złapał mnie za nadgarstek i odwróciłam się gwałtownie. Stałam teraz z nim twarzą w twarz, ale on nie patrzył mi w oczy. Jego wzrok zatrzymał się na czarnym materiale pokrywającym moją lewą dłoń. O nie…
- Co to?
- Rękawiczka – powiedziałam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Widzę. Po co ci ona? – zaczął mówić niezwykle lakonicznie, co mnie jeszcze bardziej zaniepokoiło. Zwykle miał kojący głos, teraz przeszyty był złością. Zacisnął szczękę mocniej. Zaczęłam się bać.
Co mam mu odpowiedzieć!?
Po dłuższej ciszy znów się odezwał, a raczej zażądał:
- Zdejmij ją – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Czyżby już wiedział co się pod nią kryje?
- Dla… - nie dał mi dokończyć.
- Zdejmij ją do cholery! – nie widziałam go jeszcze w takim stanie.
Stałam jak wryta. Kiedy zdał sobie sprawę, że nie mam zamiaru jej ruszyć, sam się za to zabrał.
Jak najszybciej wyrwałam swoją rękę spod jego władzy i schowałam ją jak najdalej się dało.
- Zostaw mnie! – chciałam by to brzmiało groźnie, ale mój głos zadrżał co zdecydowanie nie pomogło.
- Wszystko dobrze? – spytał zaniepokojony głos.
Byłam tak przepełniona nadzieją, że będzie należeć on do Jamesa, ale to na pewno nie był on. Chris trzymał mnie za nadgarstek, na którym widniała do połowy zdjęta czarna rękawiczka. W takiej o to pozycji zastał nas burmistrz Reed. Świetnie…
- Tak, tak – odezwałam się przestraszona.
Jeśli Christopher będzie miał przeze mnie kłopoty na 100% będę martwa. Wolałam nie poznać jego złej strony.
Steve spojrzał na nas krzywo, ale kiedy chłopak objął mnie ramieniem i przytulił do siebie, a ja wymusiłam na twarzy jakiś uśmiech, odpuścił. Uff… jeden problem z głowy.
- Mam nadzieję, że już powoli się pakujesz? – odezwał się do mnie radośnie. Taa…
- Oczywiście – odezwałam się z pełnym uśmiechem.
Nastała niezręczna cisza, którą przerwał dzwonek. Odruchowo złapałam się za kieszeń, w której znajdował się mój telefon, ale to nie on dzwonił. Mężczyzna przeprosił nas i odszedł jednocześnie odbierając. Strach znów mną zawładnął. Kiedy Steve był razem z nami, fakt faktem, że mógł się domyślić, ale przynajmniej nic by mi się nie stało, a teraz? Teraz go już nie ma, a Chris może wrócić do poprzedniej czynności.
Zacisnęłam mocno powieki, kiedy złapał mnie za rękę. Odwróciłam się do niego przodem i znów ujrzałam jego gniewne tęczówki.
- Czemu mi to robisz? – jego głos był przesiąknięty zarówno goryczą jak i złością.
Brawo Mel, dobra robota. *sarkazm*
- O czym ty mówisz – wyjąkałam.
- Dokładnie wiesz o czym mówię, nie udawaj głupiej. Robisz wszystko żeby się wydało, że nie podałem ci remedium – patrzył na mnie gniewnie.
- Wcale nie! – zaprzeczyłam natychmiastowo, co nie było do końca dobrym posunięciem.
Przyciągnął mnie agresywnie do siebie.
- Dobrze wiem jaka jest prawda, jeszcze mnie nie znasz – wysapał mi w twarz.
Nastała chwila ciszy, w której cała drżałam.
Nareszcie mnie puścił.
- Wsiadaj – warknął wskazując na stojące obok nas auto.
Bałam się coraz bardziej, ale posłusznie wykonałam jego polecenie.
Obserwowałam jak prowadzi samochód w gniewie. Po jakiś… no nie wiem, może 10 minutach jazdy, zatrzymał się na parkingu. Przy lesie. Nie, nie, nie! Tylko nie las!
Obawiałam się tego miejsca coraz bardziej za każdym razem, w którym tu ląduję.
Przełknęłam głośno gulę, która utworzyła się w moim gardle. Rozejrzałam się dookoła, a potem mój wzrok utknął na Chrisie. Nadal był podminowany. Nagle wysiadł z auta nie zważając na mnie. Studiowałam każdy jego ruch do chwili, w której otworzył mi drzwi. Zapatrzyłam się na niego z przerażeniem. Co on ma zamiar ze mną zrobić? Stał przede mną, a ja nie ruszyłam się nawet o milimetr. Widziałam jak jego klatka piersiowa rusza się nierównomiernie. Oblizał usta w oczekiwaniu na mój ruch. Nie muszę chyba mówić, że się nie doczekał.
- Wysiadaj! – krzyknął.
Słyszałam w uszach bicie własnego serca, które poruszało się jak oszalałe. Przyglądałam mu się z jeszcze większym przerażeniem niż wcześniej. Co on do jasnej cholery ma ze mną zamiar zrobić w lesie?!
Nagle złapał mnie za łokieć i aż syknęłam z bólu, bo szczerze mówiąc, nie zrobił tego zbyt delikatnie. Wyprowadził mnie z samochodu, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Ciągnął mnie dróżką, którą doskonale znałam. Jaki on ma w tym cel?
---------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Trochę mnie nie było i obawiam się, że z następnym rozdziałem będzie podobnie, bo nie mam kiedy go napisać ;c Ale z racji, że już niedługo wystawienie ocen to myślę, że wygospodaruję chwilę czasu, jak nie teraz to później.
A tymczasem mam dla Was nowe zadanie: myślicie, że uda się Wam dobić do 10 komentarzy pod postem? Na pewno! Więc 24 czeka już na Was, a kiedy się pojawi  to już od Was zależy. Co najmniej 10 komentarzy, bo widzę, że jest Was więcej, ale się chyba ujawnić nie chcecie ;c
Do następnego xx.