niedziela, 26 maja 2013

22. „Oni mogli a ja nie?!”


W oczach Stefana widziałam ból. Przypomniał mi się wieczór, kiedy to on mnie pocałował. Wtedy po raz pierwszy kogoś zahipnotyzowałam, nieświadomie, ale jednak. Poczułam jak coś ściska mnie w żołądku. Dlaczego czułam, jakbym zrobiła źle?
Chris objął mnie w talii.
- Masz może na coś ochotę? – zamruczał mi prosto do ucha.
Jego głos sprawił, że chciałam ponownie wpić się w jego usta, ale wiedziałam, że teraz nie mogłam. Czy ja mam rozdwojenie jaźni?! Uhh…
- Muszę wracać do domu – mówiłam nie spuszczając wzroku z Stefa.
Chwila ciszy. W końcu spojrzałam ze smutkiem na Dennisa.
- Chodź Słońce, zawiozę cię – zaoferował. Czyżby bawił się dzisiaj w mojego osobistego szofera?
Poszłam posłusznie razem z nim, rzucając przed wyjściem przepraszające spojrzenie w kierunku Stefana. On wciąż stał w tej samej pozycji. Zabolało mnie to. Nie wiedziałam co mam robić.
Wsiadłam do czarnego Audi po raz kolejny dzisiejszego dnia.
 - Rozchmurz się – odezwał się kiedy byliśmy już prawie przed moim domem; spojrzałam na niego. – Czemu jesteś taka smutna?
- Po prostu… - powiedziała po chwili namysłu. – Po prostu jest mi trochę żal zostawiać Stefana, Margaret, Jasona…
- Przecież tu wrócisz – złapał moją dłoń.
- No tak – uśmiechnęłam się ponuro. – Ale kiedy?
I cisza. Nie odpowiedział na pytanie, a tego właśnie bałam się najbardziej.
Gdy byliśmy już przed moim domem, na podjeździe ujrzałam samochód Jasona. Są w domu.
Podziękowałam Chrisowi za podwózkę i już chciałam wychodzić, gdy ten obdarował mnie delikatnym pocałunkiem w usta. Tak na pożegnanie. To było bardzo miłe, ale jednak coś mnie niepokoiło. Co on wyprawia? Czy on nie widzi jak inni reagują na czułości względem mnie? Posłałam mu trochę wymuszony uśmiech i wysiadłam. Przed wejściem do domu, przystanęłam jeszcze na chwilę. Przez moją głowę przeleciała myśl ucieczki. Po przechadzałabym się po mieście, wróciła wieczorem i wszystko byłoby okay. Prościej mówiąc: tchórz mnie obleciał. Jednak zebrałam resztki odwagi i nacisnęłam klamkę. W progu przywitała mnie już jedna, sporawa, wypakowana po brzegi torba. Usłyszałam jak Margaret radośnie podśpiewuje w kuchni robiąc coś do jedzenia i jak Jason pakuje resztę ubrań i innych dupereli. Wzięłam głęboki oddech, rozebrałam się i weszłam do pomieszczenia, w którym znajdowała się dziewczyna mojego wujka. Popatrzyłam na parę siatek i zdałam sobie sprawę, że najpóźniej za dwa dni czeka mnie to samo.
- Hej Margaret – powiedziałam trochę przytłumiona.
- Hej Mel, co jest? – od razu to zauważyła.
- Muszę wam coś powiedzieć – na te słowa zawołała Jasona, a on pojawił się już po chwili.
Miałam nadzieję, że go coś zatrzyma, co wydłuży mój czas do namysłu. Ale nie, on już tu stał.
- Hej Lis, co się stało?
- Bo… - wciąż zbierałam się na odwagę. – Bo ja też wyjeżdżam.
Margaret aż upuściła łyżkę, po czym szybko ją podniosła. Oboje patrzeli na mnie zaskoczeni, a ja spoglądałam to na nią, to na niego.
- Ale jak to? Gdzie? – pierwsza odezwała się Style.
- Nie martwcie się, jadę do akademii – yyy… i co dalej? – Burmistrz Reed o wszystkim wie – co mi do głowy strzeliło by mieszać w to wszystko burmistrza? Z drugiej strony może nie będą się dzięki temu martwić.
Oboje wymienili się spojrzeniami. Jason westchnął głośno.
- No dobrze…
Uff… nie jest źle. Czym ja się tak martwiłam?
- Chcesz nas podwieźć na lotnisko? – zaoferowała po długiej i męczącej ciszy Margaret.
- Jasne – uśmiechnęłam się.
Przez następne dwie godziny pomagałam im się pakować. W międzyczasie zdążyli wypytać mnie na zmianę o wszystko. Kiedy jadę i w ogóle. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że niewiele wiem o miejscu, w którym spędzę następne parę miesięcy.
Samolot odlatywał o 23.00. Chciałam poczekać z nimi do odlotu, ale kazali mi wracać do siebie. Pożegnałam się z nimi koło 22.30 i udałam się w drogę powrotną. Cieszę się, że jadą na urlop. Należy im się. Plus – będę miała czas na przemyślenia.
Wróciłam do domu. Z chwilą przekroczenia progu, poczułam się jeszcze bardziej samotnie niż kiedy jechałam samochodem po praktycznie pustych ulicach. Ze wszystkich stron otaczała mnie ciemność i tak przytłaczająca cisza. Od razu zachciało mi się płakać. Łzy popłynęły mi już na progu. Nie mogłam ich pohamować. Czemu płakałam? Może dlatego, że zdałam sobie sprawę jak trudne stało się moje życie. Przecież nie każdy dostaje drugą szansę. Powinnam ją wykorzystać. Zrobić coś dobrego, zmienić świat, a przynajmniej takie miałam założenia na samym początku. Potem spotkałam Cassie, poznałam Jamesa, a później pojawił się Chris i wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane.
Weszłam po schodach na górę, do swojego pokoju. Tutaj samotność uderzyła mnie jeszcze bardziej. Przypomniał mi się poprzedni wieczór, kiedy to ujrzałam na łóżku Jamesa. Wiedziałam, że nie jestem sama. Wtedy byli wszyscy, teraz nie ma nikogo. Szczerze muszę przyznać, że z chwilą, w której położyłam się do łóżka zaczęło mi jeszcze bardziej brakować otulających mnie ramion Corelliego. Łzy znów zaczęły płynąć i tak płynęły spadając na poduszką, aż nie zasnęłam.
Obudził mnie dzwonek. Otworzyłam zaspane oczy. Kiedy zdałam sobie sprawę, że to mój telefon, szybko do niego podbiegłam. Gdzieś w sobie miałam nadzieję, że to James, ale to nie był on. To… Irma?
- Halo? – odezwałam się zdezorientowana.
- Hej Melissa, przepraszam, że cię obudziłam – chciałam zaprzeczyć z grzeczności, ale ona nie dała mi dojść do słowa. – Wszystko w porządku? Dawno cię u nas nie było. Doktor Hilson się martwi. Powinnaś przyjść na kontrolę.
Siedziałam chwilę cicho analizując jej chaotyczną wypowiedź.
- Yyy… wszystko w porządku. Nie martw się. Wiesz co? – złapałam się za głowę. – Wpadnę dzisiaj na kontrolę. Czy doktor Hilson jest zajęty?
- Nie, akurat dzisiaj jest spokojnie. Wpadaj kiedy chcesz. Stęskniłam się.
Oczami wyobraźni widziałam jak się uśmiecha, mimowolnie również to zrobiłam.
- Ja też – odpowiedziałam krótko.
- Słuchaj Mel, muszę lecieć. Pacjenci. Rozumiesz prawda?
- Jasne.
- Trzymaj się. Do zobaczenia.
- Pa.
Odłożyłam telefon, usiadłam na łóżku i złapałam się za głowę. Kilka razy głęboko oddychałam. Przez następną godzinę zajmowałam się nudnymi, ale jakże potrzebnymi porannymi czynnościami.
O 11 znalazłam się tuż przed gabinetem mojego lekarza. Przez chwilę siedziałam w ciszy wpatrując się w jeden punkt, ale mój spokój przerwały krzyki. Brzmiały dziwnie znajomo. Zaczęłam przysłuchiwać się z zaciekawieniem potokowi dość głośnej rozmowy. Wyłapałam damski głos.
- Oni mogli a ja nie?!
- Posłuchaj Suzan… - Georg próbował delikatnie.
- Nie, to ty posłuchaj! Nie przestanę próbować, a ty mnie nie powstrzymasz!
Usłyszałam kroki w kierunku drzwi. Po chwili drzwi otworzyły się z rozmachem, a w nich stanęła ta sama dziewczyna, którą kiedyś tu widziałam. Miała blond włosy i była dość wysoka. Zlustrowała mnie wzrokiem, który mrozi krew w żyłach. Zadrżałam. Dziewczyna spojrzała na mnie z wyrzutem jakbym jej coś zrobiła. Podeszła do mnie, a mnie przeszedł kolejny dreszcz, tym razem straszniejszy. Byłam przerażona, a ona już zacisnęła pięści. Co ona chce mi zrobić?!
---------------------------------------------
Hej Miśki! 
Na początek: ten rozdział dedykuję mojej mamie xD Nie czyta tego (i może to i lepiej), ale liczy się sam fakt ;]
Życzę wszystkiego najlepszego wszystkim mamą. Nie wiem czy któraś z moich kochanych czytelniczek jest mamą, a więc życzę wszystkiego naj mamą moich czytelniczek xx.
Druga sprawa jest taka, że kończą mi się niestety szkice, a nie mam kiedy napisać nowego rozdziału, więc nie wiem jak będzie z następnym ;c 
Mam nadzieję, że już niedługo będzie lżej i uda mi się coś z siebie wykrzesać.
To do następnego
Wasza Candice xx.

wtorek, 21 maja 2013

21. „Co tam Cukiereczku?”

Chciałabym na początek poprosić o przeczytanie notki pod rozdziałem. Z góry dziękuję i miłego czytania ;3

Czy cały świat jest przeciwko mnie czy tylko mi się wydaję?
Spojrzałam zaskoczona na Christophera stojącego w moich drzwiach.
- Hej Melissa, jak się czujesz? Wszystko w porządku? Wyglądasz blado – zmartwił się, a ja zaczęłam się już denerwować.
- Yyy… tak, tak. Wszystko jest okay.
- To dobrze… mogę wejść? – spytał nieśmiało.
Co ja mam mu odpowiedzieć? Nie, bo jest u mnie inny chłopak?! Brawo Mel.
- Yyy… tak, proszę wejdź – otworzyłam szerzej drzwi przeklinając samą siebie.
- Wychodzisz gdzieś? – trafnie zauważył.
- Tak, idę do kina ze Stefanem. Muszę mu powiedzieć, że wyjeżdżam – wymówka niezła, może nie wejdzie do kuchni.
- Podwiozę cię – zaoferował.
Dziękowałam Bogu, że stoimy w hallu.
- Mógłbyś? – byłam już całkiem zdenerwowana.
- Jasne – uśmiechnął się. – Czekam w samochodzie.
Wyszedł, uff…
- Było blisko – aż podskoczyłam na dźwięk głosu Jamesa.
Odwróciłam się do niego.
- Musisz mnie tak straszyć?
Objął mnie w talii ignorując moje pytanie. Nawet nie łudziłam się, że uzyskam odpowiedź.
Przybliżał się coraz bardziej. Nasze twarze dzieliły jedynie marne centymetry. W porę otrzeźwiałam i odsunęłam go delikatnie.
- Mam chłopaka – spojrzałam na niego, a on tylko się uśmiechnął.
- I co z tego? – co za ignorant. – To chyba nie z nim dzisiaj spałaś? – spojrzał na mnie znacząco.
Zdałam sobie sprawę jak trafna była ta uwaga.
- Muszę iść – tym razem jak zignorowałam jego pytanie.
- Pa Cukiereczku – dał mi buziaka w policzek i poszedł. Nie wiem gdzie, ale jak po chwili rozejrzałam się po pomieszczeniu, już go nie było.
Kiedy wchodziłam do samochodu Chrisa, wciąż czułam na policzku usta Jamesa. Tylko ja uważam, że to jest strasznie dziwne? Dziwne jest też to, że James się nie ujawnił. No bo tak na zdrowy rozum. Na początku robił mi na złość, teraz ma ku temu idealną okazję. Wystarczyło tylko wyjść z kuchni i się ujawnić, ale nie. On został posłusznie i siedział cicho. Nie ukrywam, że to ciut podejrzane.
- Dziękuję – powiedziałam kiedy auto Chrisa zatrzymało się przed wejściem do kina. Była 9.30, miałam 15 minut.
- Nie ma za co Słońce – pocałował mnie w policzek. W to samo miejsce co James jakieś 5, może 10 minut wcześniej. Poczułam się trochę niezręcznie, ale wysiliłam się na uśmiech i wyszłam z samochodu.
Gdy przekroczyłam próg kina „Atlanta” od razu zobaczyłam Stefana. Uśmiechnął się na mój widok jak zawsze i dał mi buziaka w policzek. W ciągu ostatnich 10 minut wyrobiłam chyba normę na cały dzień.
- To co? Idziemy? – spytała, a ja w odpowiedzi pokiwałam tylko głową.
Po chwili siedzieliśmy już na kanapach i czekaliśmy aż zacznie się film. Sala powoli się napełniała. W pewnym momencie zauważyłam jak Cassie i Josh przekraczają próg i udają się na miejsca umieszczone, na całe szczęście, daleko od nas. Śledziłam ich wzrokiem. Zanim usiedli, wzrok Cass i mój trafiły na jeden tor. Powiem tak: ta sytuacja zdecydowanie nie służyłam mojemu żołądkowi. Zaczęłam się niespokojnie wiercić.
- Co się stało? – spytał szeptem Step.
Na ekranie zaczęły pojawiać się reklamy.
- Nie, nie – na potwierdzenie słów ułożyłam się wygodniej i opadłam głowę o ramię przyjaciela.
Stef objął mnie ramieniem. Odruchowo się uśmiechnęłam. Osunęłam się odrobinę tak, że słyszałam bycie jego serca. Było miarowe i takie uspokajające. Miałam ochotę zapaść w głęboki sen, ale po chwili głośnikami na całej sali zawładnęły niewiarygodnie głośne dźwięki.
Film trwał już ponad godzinę. Naprawdę mi się podobał. Nadeszła chwila pożegnania i kiedy patrzyłam jak dziewczyna żegna się ze swoim chłopakiem, aż coś mnie złapało za serce. Oczy mi się zaszkliły na myśl, że chwila, w której to ja będę musiała się pożegnać ze Stefanem zbliżała się nieubłaganie. Łza słynęła mi po policzku. Szybko ją starłam, pociągnęłam nosem i ułożyłam się wygodniej by móc szeptać do chłopaka.
- Stefan, bo ja muszę ci coś powiedzieć – szepnęłam nieśmiało.
Spojrzał na mnie zachęcająco.
- Bo ja… ja wyjeżdżam – spojrzałam na niego i głośno przełknęłam ślinę. Myślę, że nie było tego słychać, głównie ze względu na dźwięki wydobywające się z głośników.
Jego oczy otworzyły się szerzej.
- Ale… jak… - ledwie go słyszałam, ale serce mi się krajało. Nie, nie mogłam go zostawić!
Wtuliłam się w niego i już nie mogłam powstrzymać łez. Przytulił mnie mocniej opierając podbródek o moją głowę.
Brawo Mel, ranisz tych, na których ci zależy. Chyba nie muszę dodawać, że moje myśli były niezwykle pocieszające (no i znów sarkazm).
Jeszcze została Margaret i Jason. Jakoś nie widzę tego w pozytywnych kolorach.
Nie wiem dlaczego, ale Stefan nie poruszał już tematu wyjazdu do końca spotkania. Postanowiliśmy iść na koktajl. Niby śmialiśmy się jak zawsze, ale wewnątrz mnie nadal był ten beznadziejny niepokój. Ja go ranię, nie mogę sobie tego wybaczyć.
Do głowy wpadł mi jeden pomysł. Może go zahipnotyzować? Tak żeby go to tak nie dotknęło. Z drugiej jednak strony będę czuła się jeszcze bardziej winna, bo znowu będę majstrować przy jego podświadomości.
Czy kiedykolwiek będę w sytuacji, z której wyjście jest proste i przyjemne?
Postanowiłam odprowadzić go do pracy. Równo o 13.50 przekroczyliśmy próg Graise. Usiadłam przy barze jak to miałam w zwyczaju i poczekałam aż Stef się przebierze. Nie byłam jeszcze gotowa by wrócić do domu i skonfrontować się z Margaret i wujkiem, bo wiedziałam, że będę im musiała powiedzieć.
- Co tam Cukiereczku? Jak się podobał film? – nawet nie musiałam się odwracać by wiedzieć kto za mną stoi.
W końcu jednak odwróciłam głowę i ujrzałam jak James opiera się o blat baru i spogląda na mnie z zaciekawieniem. Nie ma co, ale do twarzy mu było w czarnej koszuli.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, a do rozmowy dołączył Stefan.
- Odwal się Corelli, już ci coś powiedziałem – rzekł surowo.
No to szykuje się niezwykle miła pogawędka.
Nagle oczy obydwu chłopaków powędrowały w jedną stronę. Spoglądali gdzieś za mnie. Ponownie mój żółwi refleks dał o sobie znać i zanim się odwróciłam, ktoś chwycił mnie w talii. Poczułam czyjąś głowę na swoim ramieniu.
- Hej Piękna.
- Cześć Chris - uśmiechnęłam się, a on obrócił mnie na wysokim, barowym krześle.
Kątem oka widziałam jak James patrzy na Dennisa wzrokiem przesiąkniętym pogardą. No pięknie, wszyscy w jednym pomieszczeniu, wręcz cudownie (no i po raz kolejny sarkazm!).
Z twarzy Christophera nie schodził uśmiech, a owa twarz zbliżała się do mojej cały czas. Utonęłam w jego brązowych oczach i nie wiedziałam co się dzieje. Po chwili poczułam jego usta na moich i przyjemne ciepło bijące od niego. Był delikatny i czuły, nie chciałam by przestawał. Niespodziewanie usłyszałam nagły trzask. Aż podskoczyłam. Odwróciłam się w stronę hałasu i zobaczyłam tylko tył Jamesa, który z rozmachem wychodził na zaplecze trzaskając drzwiami. Mina mi zrzedła. Dopiero co Chris po raz pierwszy mnie pocałował, a Corelli już zdążył namieszać.
Popatrzyłam jeszcze na Stefana i od razu pożałowałam. Zobaczyłam coś czego chciałam za wszelką cenę uniknąć.

-----------------------------------------
Pod poprzednim rozdziałem udzieliło się jak dobrze pamiętam 6 osób za co bardzo, ale to bardzo dziękuję. Miałam poczekać z opublikowaniem tej notki co najmniej do jutra, ale w zaistniałych okolicznościach pojawiła się dzisiaj. Mianowicie chciałabym przeprosić wszystkich, których dziś (i nie tylko) zawiodłam. Nie umiem się rozdzielić choć czasem naprawdę chciałabym być w dwóch miejscach na raz. Czas mi ucieka, a ja nie wiem w co ręce włożyć. Powoli jest coraz gorzej, a chciałabym z wszystkimi spędzać czas, przez co ich tracę. Mam nadzieję, że Kotecek nie chowa urazy i mnie zrozumie, a moje Słoneczko się nie gniewa za moją chwilową niedyspozycję. Ten rozdział jest opublikowany z myślą o Was.
Much love
Candice xx.

piątek, 17 maja 2013

20. „- Potwory są nie tylko w lesie”


- Przestraszyłeś mnie – powiedziałam.
- Przepraszam.
- Dobrze… a teraz won, bo chcę się ubrać! – zlustrował mnie spojrzeniem.
- Po co? – ugh…
- Po prostu wyjdź – wypchnęłam go lekko za drzwi.
Doprowadziłam się do porządku najszybciej jak umiałam. Po chwili wyszłam z łazienki i już mogłam podziwiać jak James rozłożył się na moim łóżku.
- Nie za wygodnie ci? – spytała z ironią.
Zignorował pytanie i wciąż wpatrywał się w moją osobę.
- Co robisz? – zmrużyłam oczy.
- Niewiele ci to pomogło – rzucił.
Na początku nie rozumiałam co miał na myśli, jednak po chwili przestudiowałam swój strój. No tak. Nie zakrywał dużo więcej niż ręcznik. Uhh…
- Jakby ci to przeszkadzało – rzuciłam od niechcenia. – A teraz spadaj, bo to moje łóżko.
Zaczęłam go trochę spychać. Zaczął się tylko śmiać.
- Duże jest.
- Marny argument – położyłam się koło niego i zepchnęłam w najmniej oczekiwanym momencie używając całej swojej siły. Wylądował na podłodze. Cel osiągnięty. Oh yeah! Teraz mogłam się wygodnie rozłożyć.
- Wróć jak znajdziesz lepszy – dodałam już z zamkniętymi oczami.
Poczułam jak materac znów ugina się pod ciężarem Jamesa. Jego oddech znalazł się na mojej szyi. Przeszył mnie dreszcz, ale nie dałam po sobie tego poznać.
- Potwory są nie tylko w lesie – moje oczy momentalnie się otworzyły. – A słuchają tylko mnie – szeptał dalej.
Przestraszył mnie odrobinę, ale nie poddam się tak szybko.
- Nie musisz być w moim łóżku żeby mnie chronić – odpowiedziałam nadal nie na niego nie patrząc.
Objął mnie ramieniem w talii, i przysunął się tak, by móc swobodnie szeptać mi do ucha.
- Kto powiedział, że chcę cię chronić? – wyczułam jego uśmiech.
- Gdyby tak nie było, nie byłbyś tutaj.
- Ach, czyli mogę zostać?
- Tak, tam jest fotel – wskazałam na wielki mebel. No co? Wygodny jest.
Usłyszałam grymas niezadowolenia. Jeszcze przez chwilę czułam jego głowę na moim ramieniu, po czym podniósł się z łóżka. Kierował się w wyznaczonym kierunku. Serio mnie posłuchał?!
- Och, jak miło, że wstałeś. Idź zamknij drzwi na klucz – uśmiechnęłam się promiennie.
Nie wiem czy to widział w tych ciemnościach, ale zrobił to co powiedziałam.
Usiadłam na łóżku, a kiedy on szedł w stronę fotela, ja poklepałam miejsce obok siebie.
Mimo iż żadne światło się nie paliło, widziałam jego unoszącą się do góry brew. Drugi raz nie powtórzę, więc jak nie zrozumiał mojego niemego zaproszenia to będzie spał w fotelu.
Położyłam się z powrotem i zamknęłam oczy. Po chwili znów poczułam ciepło jego ciała tuż przy sobie.
- Czemu to robisz? – odezwałam się szeptem.
James wydał jakiś dziwny dźwięk mający oznaczać iż nie rozumie o co mi właściwie chodzi.
- Czemu do mnie przychodzisz? Czemu ratujesz mnie przed tym czymś z lasu? Czemu cię właściwie obchodzę? Ja cię właściwie nie znam… - właśnie sobie uświadomiłam, że faktycznie kolesia nie znam, a pozwalam mu obejmować siebie w moim łóżku. No tak, to jest normalne…
Położył głowę na moim ramieniu i mruczał coś, jakby myślał.
- Nie wiem.
Zaśmiałam się lekko. Nad tym tak myślał?
- Jak możesz nie wiedzieć? – wciąż chichotałam.
Poczułam, że na jego twarzy też zagościł uśmiech.
- Tak bardzo ci to przeszkadza? – spytał wreszcie.
Zatkało mnie. Co mam mu powiedzieć?
Zamknęłam oczy i postanowiłam usnąć. Nie wiem czy kupił bajeczkę o tym, że poszłam spać, ale nie ma wyjścia, bo nie mam zamiaru odpowiedzieć na to pytanie. Jest mi to zdecydowanie nie na rękę.
Jeszcze przed tym jak popłynęłam do krainy Morfeusza, poczułam jak szczelniej oplata mnie swoimi ramionami.
Było mi wygodnie, nie powiem, ale zastanawia mnie jedna rzecz: co jest ze mną nie tak!? Nie znam go, a moje pierwsze wrażenie o nim nie było pozytywne. Najpierw sprawił, że wracałam do domu cała mokra, a teraz ratuje mnie z opresji, kiedy tylko wpadam w tarapaty. On się chyba nie umie zdecydować.
Po dłuższej chwili rozmyślania, zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej ważnej rzeczy. Jutro w nocy Margaret i Jason wyjeżdżają, czyli… zostały mi 3 dni. Nie dobrze. Plus muszę o tym powiadomić Stefana – to jeszcze gorzej. Najchętniej wzięłabym go ze sobą.
Wstałam rano, nie wiem która mogła być godzina, ale wiedziałam jedno: tak cholernie nie chciało mi się wstać, że chyba nic mnie nie zmusi.
Chwila… Gdzie James?!
Wstałam do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po pokoju.
Gdzie on się podział? Nienawidzę jak tak znika.
Nagle przyszedł do mnie sms. Niechętnie wstałam i podeszłam do telefonu.
Wiadomość od Jamesa:
Widzę, że wstałaś Cukiereczku. Margaret i Jason pojechali, więc wracam ;) Wiem, że się cieszysz. James xx.
Czy tylko mnie zastanawia dlaczego on w ogóle wychodził? Dobra, to jest James, jego nie da się zrozumieć.
Usłyszałam na dole trzepnięcie drzwiami. Nawet się nie pofatygowałam na dół, bo wiedziałam, że to on. Szybko się ubrałam i zeszłam na dół.
- Witaj Cukiereczku – uśmiechnął się, kiedy zobaczył mnie niechętnie poruszającą nogami.
- Co ty z tym ‘Cukiereczkiem’? – spytałam siadając na wysokim krześle i podpierając głowę ręką.
- Nie wiem, pasuje do ciebie – postawił przede mną kubek z kawą. O tak, to było to czego mi było trzeba.
Wzięłam łyk ciepłego napoju, a James postawił przede mną naleśniki.
- Zrobiłeś naleśniki? – spytałam unosząc jedną brew.
- Kupiłem, ale jak wolisz – ukazał rzędy swoich biały zębów.
Zaczęłam jeść.
- Dlaczego wróciłeś? – spytałam w przerwie w jedzeniu.
- Żeby zobaczyć czy nadal żyjesz – uśmiechnął się zawadiacko. – Wiesz, mogło cię coś zabić.
- Bardzo śmieszne – zmroziłam go wzrokiem. – W takim razie dlaczego w ogóle wychodziłeś?
- Bo Margaret postanowiła popatrzeć jak śpisz.
Zmarszczyłam brwi.
- Masz farta, że zdążyłem wyjść przez okno zanim uporała się z zamkiem. Chociaż… chciałbym zobaczyć jej minę jakby nas zobaczyła – poruszał śmiesznie brwiami.
- Nie waż się tego sprawdzać!
Odruchowo spojrzałam na zegarek.
- Fuck! – była 9.10, nie zdążę.
- Kino? – spytał, a ja spojrzałam na niego badawczo.
- Śledzisz mnie czy co? – rzuciłam pytanie idąc na górę z kubkiem kawy.
Wprost uwielbiam robić 10 rzeczy na raz (czujecie ten sarkazm?).
Doprowadziłam się do porządku w jakieś 5 minut, to i tak dobry czas. Zeszłam na dół i zastał mnie dzwonek do drzwi. Może Stef postanowił po mnie przyjść? Zdecydowanie nie będzie zadowolony widząc Jamesa u mnie. I to rano.
Spojrzałam na chłopaka w kuchni, spokojnie pijącego kawę. Jego spokój zaczął mnie irytować. Podeszłam do drzwi, otworzyłam je i moim oczom ukazał się Chris. No gorzej być nie mogło.

------------------------------------------------------------
Wiem, wiem, zabijecie mnie za moje zakończenia!
+ przepraszam Was, ale ten rozdział jest inny. Jakiś taki dziwny. Do tych, którzy na bieżąco czytają: przepraszam, przepraszam! Tyle czekaliście a tu takie 'coś'. ugh... no ale najpierw musi być źle, żeby było dobrze, czy jakoś tak ;)
Mam nadzieję, że zostawicie swoje komentarze, bo jak już to funkcjonuje od jakiegoś czasu, najpierw 5 komentarzy potem rozdział. I tu adnotacja do Słoneczka: nie komentujemy 15 razy -.-' (wiesz, że Cię uwielbiam xx.)

Candice xx.

niedziela, 12 maja 2013

19. „- Taa… pierwsze starcie od kłótni”


Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak w zaledwie parę dni, moje życie zmieniło się nie do poznania. Nie mogę się nawet połapać we własnych uczuciach. Powinnam być z jednym, a pragnę drugiego. To nie ma sensu. Uświadomiłam sobie, że wszystko jest strasznie zagmatwane i nawet nie potrafię tego należycie przekazać dalej.
Jeden z dowodów na istnienie mojego poprzedniego, ułożonego życia stoi właśnie przede mną we własnej osobie. Matt. Jedna osoba, tyle wspomnień.
- Matt – odezwałam się wreszcie.
James postawił mnie na ziemi, trzymał się na dystans, ale wciąż czułam jego rękę na moich plecach. Dodawał mi otuchy, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Melissa… - zaczął nieśmiało i spojrzał na mojego towarzysza.
- My się jeszcze nie znamy – powiedział uprzejmie Corelli. – James – wyciągnął do niego dłoń, którą on uścisnął.
- Matt – odpowiedział krótko.
Patrzyłam na ich poczynania. Przez chwilę lustrowali się nawzajem wzrokiem.
Odchrząknęłam. McKinley spojrzał na mnie ponownie.
- Chciałbym cię przeprosić…
- Za co? – nie dałam mu dokończyć. Byłam ciekawa czy w ogóle wie, za co będzie przepraszał.
- Za tą całą sprawę z Amy. To nie powinno mieć miejsca. Ja… - złapał się za kark, nie wiedział co ma dalej powiedzieć.
- Nie gniewam się o to. Nad uczuciami nie masz większej władzy – czułam się jak jakiś psycholog. – Wiesz o co mam największy żal? – dramatyczna pauza. – O to, że to przede mną ukrywaliście. Jakbym nie weszła wtedy do kuchni to co byś zrobił? Dowiedziałabym się kiedykolwiek? Ile to już trwa? – zadałam mnóstwo pytań, na które oczywiście nie uzyskałam odpowiedzi.
- Przepraszam – powiedział po dłuższej chwili.
Znałam go na tyle, że wiedziałam, że na więcej go nie stać. Najzwyczajniej nie wie co powiedzieć. Kto by wiedział?
- Matt! – usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się odruchowo i ujrzałam Jerry’ego. Machał w naszą stronę, a konkretniej w stronę mojego byłego chłopaka. Kiedy mnie ujrzał, odrobinę zrzedła mu mina.
- Hej Mel – krzyknął.
Uśmiechnęłam się życzliwie i mu pomachałam.
Z całej sytuacji wywnioskowałam, że chłopaki byli umówieni.
- No idź – uśmiechnęłam się.
Na szczęście Matt potrafił czytać między wierszami. Nie musiałam tego mówić, po prostu on już wiedział, że mi przechodzi. Wiedział też, że nie warto tego rozkopywać. Pamiętam, że poniekąd za to go kochałam.
Odprowadziłam go wzrokiem.
- Może teraz czas na Amay? – James szepnął mi do ucha.
Miał rację. Przebaczyłam Mattowi, teraz przyszła pora na Amy.
- Chodź, odwiozę cię do domu – zaproponował, na co od razu się zgodziłam.
Która mogła być? 15? Może 16. A ja już miałam serdecznie dość tego całego cholernego dnia. A miałam do załatwienia jeszcze jedną, pełną napięcia sprawę, która wlecze się za mną przez ostatnie dni. Goniła mnie cały ten czas i wiedziałam, że przed nią nie ma ucieczki. To rozmowa z May.
„Spotkajmy się o 18 w Graise. Melissa xx.”
I wyślij. Kiedyś nastąpić to musiało.
Przekroczyłam próg Graise równo o 17.50. Zawsze przychodziłam wcześniej. Lepiej poczekać niż się spóźnić. Przy barze stał mój ulubiony barman – Stef. Uśmiech od razu zagościł na mojej twarzy. Podeszłam do niego, a kiedy mnie zobaczył, twarz mu się rozjaśniła. Dałam mu buziaka w policzek na przywitanie.
- Hej Stef, co dziś mamy w menu?
- Hmm, a na co masz ochotę?
- Zrobisz mi koktajl poziomkowy? – zrobiłam wielkie oczy.
Zaśmiał się.
- Jasne – i zabrał się za przygotowywanie napoju.
- Dawno cię nie widziałem – powiedział po chwili.
Stałam oparta o blat i bacznie obserwowałam jego czynności. Zastanawiałam się czy mówić mu, że wyjeżdżam.
Może jeszcze nie teraz.
- To może kino w rekompensatę? Komedia? – uśmiechnął się.
- Jasne, ale zauważ Słońce, że pracuję. Nie tak jak co poniektórzy – rzucił mi promienny uśmiech, ale i tak dostał ode mnie w ramię.
- Pójdziemy rano – stwierdziłam jakby to było najoczywistszą rzeczą pod słońcem. – Zawsze byliśmy inni – zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
Zaczęłam szybko sprawdzać repertuar na telefonie.
- 9.50. Idealnie – zaśmiał się kręcąc głową.
Nagle utkwił wzrok w coś za mną. Zanim zdążyłam się odwrócić on powiedział cicho:
- Amy.
- Taa… pierwsze starcie od kłótni – powiedziałam już odwrócona.
Wzięłam koktajl i powoli udałam się do stolika, który był już zajęty przez bordowo
-włosom.
- Hej Mel – odezwała się pierwsza.
- Cześć – odpowiedziałam siadając, nawet na nią nie patrząc.
Kiedy wreszcie się usadowiłam, spojrzałam na nią i po raz pierwszy nasze oczy spotkały się na tej samej drodze. Widziałam w nich skruchę.
W innych okolicznościach miałabym problemy z przebaczeniem, ale teraz? Szczerze, to już nie bardzo mnie obchodzi czy ona jest z Mattem, czy nie. Nawet by było fajnie widząc ich razem szczęśliwych.
Postanowiłam powiedzieć prosto z mostu. I tak też zrobiłam. No bo co mi zależy? Nie będę się zamartwiać teraz tym, bo to nie ma sensu. Powiem wszystko co mi leży na sercu. To ona chciała się pogodzić.
Nie było aż tak źle jak myślałam. Normalna rozmowa, na koniec się przytuliłyśmy. Stwierdziłam, że nie mam już na nic siły, więc wymigałam się jakąś bzdurą do wykonania.
Uff… nareszcie dom.
- Cześć Jason.
- Hej Lis – rzadko ktoś mnie tak nazywał, ale on wyrabiał normę za wszystkich.
- Co tam? – spytałam z uśmiechem. Jakoś tak na jego widok, humor mi się poprawił.
Robił coś w kuchni niezwykle skupiony, a skupienie i on to dość zabawne połączenie. Nie zrozumcie mnie źle, ale tak właśnie było.
Zatrzymał wzrok na mojej lewej dłoni.
- Dlaczego nosisz rękawiczkę? – zmarszczył brwi. – Jedną, i do tego w lato?
- Yyy… tak jakoś – nie miałam pojęcia co mu powiedzieć.
- Oj taka moda, nie czepiaj się Jason – do akcji wkroczyła Margaret.
Przywitała się z moim wujkiem całusem, a ja udawałam, że nie widzę wpatrując się w blat. Zdaję sobie sprawę, że to niezmiernie dziecinne, ale zawsze czułam się niekomfortowo kiedy się całowali.
- To może ja już pójdę… - ruszyłam na górę, ale zdążyłam usłyszeć wdzięczny śmiech Margaret.
Wkroczyłam w ciemności mojego pokoju. Nawet nie miałam siły zapalić światła. Odszukałam po omacku piżamę, w której skład wchodziły króciutkie szorty i bluzka na ramiączka. Całość ledwie co zakrywała ‘to co trzeba’, ale tak mi było wygodnie. Związałam swoje włosy w wysokiego, luźnego koczka i pomaszerowałam pod prysznic. To było chyba jedyne miejsce, w którym mogłam pomyśleć. No tak, moje prysznicowe przemyślenia. Ale teraz tak serio. W ciągu ostatnich… dwóch tygodni? Zmieniło się tyle, że już się we wszystkim pogubiłam. Zdążyłam stracić jednego chłopaka, zauroczyć się w drugim, a… właśnie, co z Jamesem? Tego nie jestem pewna. Nawet nie jestem pewna czy to on jest problemem, a może to Chris nim jest.
Mój czas się skończył. Byłam już umyta, a nie chciałam stać bezczynnie, więc wyszłam spod prysznica, owinęłam się ręcznikiem i już po chwili szorowałam zęby.
- Słodko wyglądasz Cukiereczku – odezwał się znajomy głos, a ja momentalnie wyplułam pianę z pasty do zlewu. Wytarłam buzię i się odwróciłam.
Tak jak przypuszczałam. W sumie kto inny nazywał mnie ‘Cukiereczkiem’?
A w dodatku: on plus ja w ręczniku to nie jest dobre połączenie. Coś jakoś nie wychodzą mi dziś te równania.
----------------------------------------------------------------
Hej Miśki?
Tęskniliście?
Dobra, wiem, że za mną nie szczególnie, ale może za tym co piszę?
Przejdźmy do rzeczy. Teraz publikuję częściej, ale nie jest powiedziane, że tak będzie zawsze. Mam zapierdol w szkole, a chce stypendium! Wiem, że wy też nie macie lekko, więc nie mam za Wam tego za złe. Dodaję ten rozdział na specjalną prośbę Słoneczka (xx.), ale utrzymuje zasadę z komentarzami. Po prostu nie wiem czy ktoś więcej to czyta. (bo wiem Cukiereczku, że ty tak)
Buźki dla Was
Candice xx.

Do następnego xx.

środa, 8 maja 2013

18. „Christopher mówił prawdę.”


„Chciałabym się spotkać. To wszystko nie powinno mieć miejsca. Odpisz proszę. Amay xx.”
Patrzyłam w ekran i po chwili z powrotem zablokowałam telefon. James patrzył na mnie i po chwili się odezwał:
- Powinnaś jej odpisać.
- Wiem… ale muszę to przemyśleć.
- Wciąż nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie – zmarszczyłam brwi. – Zaufasz mi?
- Ja… - zaczęłam gestykulować rękami, aż coś mi błysnęło, spojrzałam na swoją lewą dłoń. – Cholera jasna.
Przejechałam kciukiem po dziwnym znaku.
- Co to jest? – spytałam z przerażeniem.
Chłopak przeczesał dłońmi włosy i zacisnął powieki jakby nad czymś zaciekle myślał.
- Posłuchaj mnie Mel. To nie jest takie proste, ale jeśli nie chcesz wpaść w kłopoty już na początku, musisz zadbać o to, by twój chłopak tego nie zobaczył, a tym bardziej Rada.
Przyjęłam zdziwiony wyraz twarzy.
- Dlaczego? – powiedziałam trochę zdezorientowana.
Cicho westchnął.
- Pokażę ci – powiedział po chwili namysłu. – Ale musisz mi zaufać.
- Okay… – odpowiedziałam.
Jak na razie to on mnie ratował, to nie przez niego miałam kłopoty. Wręcz przeciwnie. Śmiem myśleć, że to właśnie dzięki niemu nie fruwam teraz gdzieś z aniołkami.
Głośno przełknęłam ślinę i popatrzyłam dookoła, bojąc się znów spotkać to dziwne coś, a raczej kobietę, która jej nie przypominała. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Corelli zobaczył moje zdenerwowanie. Złapał mnie za rękę, jakby chcąc powiedzieć nieme: ‘będzie dobrze’ albo ‘nic ci nie grozi, zaufaj mi’.
Miałam mu zaufać, tak? I to zrobiłam, prawda? Ale nie oczekujcie, że po przeżyciach ostatnich dni będę skakać po leśnych dróżkach jak rusałka po polanie. Najzwyczajniej w świecie się bałam.
- Musimy tu być? – spytałam i przeklęłam mój głos, który właśnie zadrżał.
- Boisz się? – nie musiałam odpowiadać. – Możemy zawrócić – zaproponował.
Spojrzałam na niego i mocniej ścisnęłam jego dłoń. Jego palce splotły się z moimi tworząc jedną, spójną całość. Pasowały idealnie. Spojrzałam na nie i powiedziałam:
- Jedź.
Uśmiechnął się blado, a ja do końca podróży patrzyłam na nasze dłonie w ciszy.
Kiedy silnik zgasł, rozejrzałam się dookoła. Rozpoznawałam to miejsce. Tu przywiózł mnie Chris, kiedy chciał pokazać mi upadłe drzewo.
James wysiadł, tym samym rozłączył nasze dłonie. Siedziałam jeszcze chwilę patrząc jak moja dłoń wydaje się teraz pusta. Nawet nie zauważyłam jak otworzył drzwi z mojej strony. Pomógł mi wysiąść i ku mojej uciesze, ponownie chwycił moją dłoń. Wtuliłam się do niego pod pretekstem strachu. Szczerze to faktycznie bałam się, ale bardziej potrzebowałam bliskości. Przerażał mnie fakt, że przy nim odważyłam się tak zachować, a z Chrisem tak nie jest.
Myślałam, że James będzie chciał pokazać mi to drzewo, ale prowadził mnie zupełnie inną drogą. Kiedy stanął, okazało się, że spoglądamy na to samo tylko z innej perspektywy. Już nie patrzymy z góry, lecz stoimy tuż obok. James podszedł bliżej i delikatnie pogłaskał korę starego drzewa.
- Christopher mówił prawdę – odezwał się wreszcie. – To upadłe drzewo. Nie tylko symbolizuje człowieka nieposłusznego Radzie, ale się z nim utożsamia.
- Nie rozumiem.
- Kiedy Alters w swojej podświadomości zdecyduje się na prowadzenie innej drogi niż ta wyznaczona przez Radę, przypisane mu drzewo upada. Bo widzisz, kiedy powracasz do życia, czujesz taką więź z naturą, prawda? Dostajesz wtedy swoje drzewo. Żyje ono dopóki żyjesz ty – poprowadził mnie dalej.
Dotarliśmy do kolejnej upadłej rośliny. Była potężna. Tak jak tamta. Poznałam w niej tą, która uległa sile pioruna kilka dni temu.
James dotknął kory i poprowadził ku niej również moją dłoń. Lewą. Z chwilą, w której napotkała ona chropowatą powierzchnię, poczułam jakby coś łaskotało mnie w jej wnętrzu. Odwróciłam ją i moim oczom ukazał się niesamowity widok. Wpatrywałam się w niego z zachwytem. Niezwykły wzór poruszał się. Jakby się zacieśniał, ‘zachowywał się’ jak żywy. Mimo, że widzę coś takiego po raz pierwszy w życiu, nie czułam strachu. To było miłe uczucie. Uśmiechnęłam się i kątem oka zobaczyłam, że brązowooki też był zadowolony.
- Jak to się stało? – spojrzałam na niego roześmianymi oczami, bo znak wciąż mnie łaskotał.
- Poczułaś więź ze swoim drzewem – spojrzałam na nie. – To ty – wtedy moje oczy napotkały jego wzrok. – Zabawne, że upadłaś tak blisko mnie – zaśmiał się lekko.
Spojrzałam w stronę drzewa, które wcześniej pokazywał mi Christopher.
- To ty? – wskazałam na nie, a on pokiwał głową. – A to ja? – teraz wskazałam na to obok nas i ponownie uzyskałam odpowiedź twierdzącą. – Przypadek? – doskonale wiedział, że mam na myśli to, że ‘leżymy’ obok siebie.
Zaśmiał się.
- W naszym świecie nic nie dzieje się przypadkiem skarbie. To przeznaczenie.
Uśmiechnęłam się.
W pewnym momencie zdjął skórzaną rękawiczkę bez palców, która zakrywała jego znak. Był taki jak mój.
- Daj swoją rękę, trzeba to zakryć – ukrył mój znak.
- A co z tobą?
Uśmiechnął się.
- Rada już się chyba domyśliła, że nie jestem po ich stronie. Noszę to tylko z przyzwyczajenia. Ty też kiedyś ją zdejmiesz – pogłaskał kciukiem wierzch mojej dłoni. – Teraz chodź. Musimy ci kupić własną – chwycił moją dłoń i ruszyliśmy w stronę samochodu.
- Nadal nie rozumiem wszystkiego – powiedziałam jak biedne dziecko nie rozumiejące najprostszej rzeczy na świecie.
- Na przykład? – spytał patrząc na drogę.
Wjeżdżaliśmy z powrotem do miasta, cały czas trzymaliśmy się za ręce, a ja byłam pełna podziwu jak doskonale panuje nad autem utrzymując jednocześnie szybkość na pewno ponad przeciętną.
- Czemu ja się tak zachowuję? – spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. – No popatrz: nie znam cię, a pomimo tego ufam ci bardziej niż tym, którzy mają za wszelką cenę mnie chronić. Nie powinnam robić tego czym zajmuję się cały czas. Zawsze byłam tą grzeczną, a teraz jadę z nieznajomym. A wiadomo? Może mnie gdzieś wywieziesz i zgwałcisz? – zaśmiałam się.
- Kusząca propozycja, nie powiem – próbował udawać powagę, ale mu się nie udało. Dostał ode mnie w ramię w rekompensatę za ‘niezwykłe’ myśli.
- Auu – jęknął, choć oboje dobrze wiedzieliśmy, że go to wcale nie bolało.
Zaśmialiśmy się oboje.
Wjechaliśmy właśnie na główne ulice miasteczka. James puścił moją dłoń. Dokładnie wiedziałam po co. Jestem teraz z Chrisem, z Jamesem nie powinnam mieć nic wspólnego. Poza tym nadal nie wiadomo ilu Altersów liczy to miasto. W każdej chwili mogą na mnie donieść. Czuję się jak przestępca.
Po 20 minutach wychodziliśmy ze sklepu z nową, skórzaną rękawiczką. Szliśmy alejką i się śmialiśmy. Jego towarzystwo zdecydowanie dobrze na mnie wpływało.
Przechodziliśmy obok fontann. Corelli zamoczył dłoń i prysnął mnie wodą. Pisnęłam, ale cicho.
- Uważaj na moją rękawiczkę! – zaśmiałam się i już moja ręka była cała mokra, a część przezroczystej cieczy wylądowała na ubraniu chłopaka.
- Pożałujesz – on też się zaśmiał, ale już nie powtórzył swojej poprzedniej czynności.
Po prostu ruszył na mnie, a ja z przerażeniem w oczach zaczęłam uciekać. Przepraszam, ale nie widziało mi się iść przez pół miasta, pod uważnym okiem przechodniów cała mokra!
Niestety, moje zamiłowanie do sportu się jeszcze nie ukazało i po chwili byłam niesiona przez James w stronę tafli wody. No nie…
- Melissa? – usłyszałam głos i oboje z Jamesem odwróciliśmy się w stronę jego posiadacza. Właśnie zostałam wybawiona od bliskiego spotkania z zimną wodą z fontanny, ale w tych okolicznościach, nie wiem czy nie wolałabym być mokra.
------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Dodaję nowy rozdział, choć powinnam w piątek, bo komentarzy nie widzę. Na prawdę! Wiem, że stać Was na więcej. Następny będzie dopiero jak pojawi się co najmniej 5 komentarzy (i nie Cukiereczku, nie liczy się od jednej osoby xD)
Jak już w temacie Cukiereczka, to trzeba jej podziękować, bo dodaję rozdział za jej wstawiennictwem, że tak powiem. A niech ma co czytać, bo podobno ma dużo nauki xD
Od razu uprzedzam, że staram się wygospodarować czas na napisanie nowych notek, ale nie zawsze mi się to udaje. Na razie mam kilka szkiców, więc będę dodawać stosunkowo często, ale nie powiedziane jest, że będzie tak zawsze.
Buziaki,
Wasza Candice xx.

niedziela, 5 maja 2013

17. „- Jestem… bezpieczna.”


- A więc gdzie tym razem jedziemy? – spytałam z uśmiechem.
Dopisywał mi niezwykle dobry humor. Nareszcie spokój. Jadę sobie z Chrisem w tylko jemu znane miejsce. Do tamtego wieczoru już nie wracałam. Po wizycie Jamesa została tylko stłuczona doniczka, którą zastępuje teraz dumnie nowa. Margaret jest podekscytowana. Za dwa dni wyjeżdżają, więc razem z Jasonem wyruszyli na ‘big shopping’. Mi natomiast zostało trochę więcej dni. Myśli o tej durnej akademii odkładam na najdalszy plan.
- A więc pomyślałem, że powinniśmy pójść na prawdziwą randkę. Nasza znajomość zaczęła się… no dziwnie, nie powiem – uśmiechnął się i ja również.
Jechaliśmy jeszcze z jakieś 10 minut i ponownie znalazłam się w lesie. Gwałtownie się poderwałam widząc pierwsze oznaki krajobrazu, który krył tak wiele wspomnień. Nie chciałam tu wracać.
- Chris, ja… - czułam na sobie jego wzrok. Już wiedziałam, że zauważył mój niepokój. No tak, szczęście nie może trwać wiecznie. Czy on chce mnie wystraszyć? A może przekonać, że z nim nic mi nie grozi? Co mu do jasnej cholery przyszło do głowy by mnie tu przywieść?! Ostatnio aż się trzęsłam.
Nie odezwał się i jechał dalej.
- Chris ja chcę wracać… - patrzył w skupieniu na drogę, która była coraz bardziej wyboista. Rozejrzałam się dookoła. Może nie będzie tak źle?
Dalej nie byłam przekonana. Czułam jak serce bije mi mocniej. Przeczesałam wzrokiem drzewa i krzaki, które mijaliśmy. Gdzieniegdzie widniały skupiska malutkich kwiatków. Uśmiechnęłam się nieśmiało i wciąż patrzyłam przez okno. Tak beztrosko. Może to nie jest aż taki zły pomysł?
Ledwie zdążyły te myśli zawitać w mojej głowie, a pojawiła się ona. Ta paskudna istota. Była zdecydowanie zbyt blisko. Poruszała się tym samym tempem co samochód. Czułam jak staję się blada. Nie mam pojęcia czy tak można, ale ja wiedziałam, że wszelkie kolory z mojej twarzy znikły wraz z pojawieniem się monstrum. W oczach czułam łzy, a mój umysł przypominał mi jak na złość ten okropny ból. Ona się śmiała, kiedy ja cierpiałam. Przez nią. Słona ciecz zaczęła piec i powoli spływać po policzkach.
- Chris to tam jest! Zabierz mnie stąd! – zaczęłam panikować. Czemu on nie reaguje? – Chris do jasnej cholery! – on tylko patrzył jak zahipnotyzowany.
On jedzie tam gdzie to coś mu każe.
W tym momencie podjęłam najpochopniejszą i najprawdopodobniej najgłupszą decyzję w swoim życiu. Wyskoczyłam z samochodu. Bogu dzięki, że wylądowałam cało. Zaczęłam biec przed siebie. Nie wiedziałam gdzie, wiedziałam jedynie, że mam się znaleźć jak najdalej stąd. Audi Chrisa się nawet nie zatrzymało. Ten  potwór ma zbyt wielką władzę.
Łzy przesłoniły mi oczy. Obraz mi się rozmazywał i co chwila potykałam się o jakieś korzenie. Zanosiłam się płaczem, a w płucach brakowało mi powietrza. Nagle na coś wpadłam. Ktoś objął mnie ramionami. Zaniosłam się płaczem jeszcze bardziej. Nie miałam pewności kto to był, ale zdecydowanie to nie była ta przerażająca istota. Czułam ciepło i męskie perfumy.
Niestety po chwili poczułam również chłód zachodzący mnie od tyłu. Ona przychodzi. Łkałam jeszcze bardziej. Brakowało mi powietrza i krztusiłam się własnymi łzami.
- Ona nie jest tak jak oni – wysyczał przez zęby, słyszałam bicie jego serca. James.
Odrobinę się uspokoiłam, ale łzy nie chciały przestać płynąć. – Rozumiesz? – czy on mówił do tego czegoś? Czemu go nie krzywdziło tak jak mnie?
Poczułam jak bierze moją lewą dłoń i rozprostowaną pokazuje, jak to ujęła Cassie, demonowi. Przeczuwałam, że wzrok istoty błądzi po mojej skórze w konkretnym miejscu. Nieśmiało spojrzałam napuchniętymi oczami na rękę i ponownie zobaczyłam na niej połyskujący wzór.
- Fallen tree, rozumiesz? – powiedział twardym głosem. Natomiast ja spojrzałam na źródło moich tortur. Wydawało się teraz takie spokojne. Odnalazłam jego gałki oczne, które przepełniły mnie przerażeniem. Były całe czarne.
Powoli opadałam z sił.
- Pilnuj jej – po raz pierwszy usłyszałam głos tej istoty. Był kobiecy i mocno zachrypnięty. Po chwili jego właścicielka zniknęła, a razem z nią moja przytomność.
Obudziłam się yyy… na łóżku, z pewnością nie swoim. Usiadłam spokojnie i od razu złapałam się za głowę. Czułam jakby w niej grzmiało. Cicho jęknęłam. Po chwili pokój wypełnił dźwięk mojego dzwonka. Rozpoznałam go natychmiastowo. Szybko skierowałam wzrok w stronę źródła dźwięku. Było trzymane przez Jamesa. Nic nie powiedziałam tylko się w niego wpatrywałam.
- Twój chłopak – to była pogarda? – dzwoni już chyba z 10 raz, powinnaś odebrać – podał mi urządzenie, a ja jeszcze chwilę się zastanawiając, odebrałam nieśmiało.
- Halo?
- Melissa? O Boże, gdzie ty się podziewasz? – spytał przejęty.
- Jestem… bezpieczna.
- Strasznie cię przepraszam, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. To wszystko przez…
- Wiem – powiedziałam twardo.
- Proszę wróć. Przyjechać po ciebie?
- Nie… - nie wiedziałam czy to odpowiedź na pierwsze czy drugie pytanie, a może na oba? – To znaczy… sama wrócę, nie martw się – wpatrywałam się w łóżko, na którym siedziałam i jednocześnie czułam wzrok Jamesa na sobie.
- Rada będzie się niepokoić – zesztywniałam.
Rada, no jasne.
Oczy mi się zaszkliły.
- Nic mi nie będzie – rozłączyłam się.
Ledwie odłożyłam telefon, a łzy poleciały mi ciurkiem. Ukryłam twarz w dłoniach i kontynuowałam czynność, której nie mogłam powstrzymać.
Boże, co się dzieje z moim życiem?
Chłopak delikatnie usiadł koło mnie i objął mnie ramionami. Wtuliłam się w niego. Teraz czułam się bezpieczna. Nie do końca wiem czemu, ale tak właśnie było. Modliłam się w duchu by tak pozostało.
- Dziękuję – wyszeptałam.
Oparł podbródek o moją głowę i odpowiedział:
- Wiem – tak delikatnie i spokojnie, nie drwiąco, tak jak wcześniej się do mnie odnosił. Wydawał mi się teraz taki… opiekuńczy.
- Ale ja mówię o wszystkim – chwila na oddech. – Zawsze, gdy coś jest nie tak, ty się pojawiasz. Jak ty to robisz? – spojrzałam na niego napuchniętymi od płaczu oczami.
Uśmiechnął się smutno.
- Wierzysz w przeznaczenie czy w to co powie Rada? –popatrzył na moją twarz i już nie musiałam nic mówić. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć, ale on na szczęście nie kazał przyznawać mi na głos, że jestem tym, kto sprzeciwia się Radzie. Bałam się, że tak jak Chris, będzie chciał bym była ślepo posłuszna tym beznadziejnym rozkazom. Jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że on jest inny.
- No właśnie – skwitował po chwili.
Badałam jego twarz przez dobre 5 minut, a on towarzyszył mi w tej ciszy.
- Mam pomysł – odezwał się wreszcie. – Tylko musisz mi zaufać, okay? – spojrzał na mnie, a ja nabrałam głęboko powietrza. Patrzyłam w jego brązowe oczy zastanawiając się nad odpowiedzią. No pomyślmy tak serio, ja go nie znam. Nie mogę zaufać komuś, kto z klapkami na oczach ufa Radzie, która każe mu mnie chronić, a mam zaufać jemu?
Od odpowiedzi uchronił mnie telefon, który znów dał o sobie znać. Tym razem była to wiadomość. Spojrzałam na wyświetlacz. Oczy Corelliego powędrowały w tym samym kierunku. Wiedząc już kim jest nadawca, przełknęłam głoś no ślinę i odblokowałam telefon.
-----------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Nie wiem czy ten rozdział mi wyszedł i wydaje mi się, że następne podobnie, ale wszystko ma swój cel ;)
Zasada 5 komentarzy się przydała i bardzo Wam dziękuję. Jeśli dalej komentarze będą przybywać to rozdziały będą się pojawiać częściej.
Przy okazji chciałabym pozdrowić wszystkie Beliebers, szczególnie te, które były wczoraj na zlocie TTFamily w Radomiu. Kocham Was ;**
Wasza Candice xx.
Ps. WBIJAJCIE TUTAJ ---> 
http://kaasiaacee.blogspot.com/

środa, 1 maja 2013

16. „- Uwierz, że jestem najlepszym co cię w życiu spotkało”


Grzmot huknął niemiłosiernie. Aż podskoczyłam. Po raz kolejny się błysnęło, a ja mimowolnie spojrzałam w tamtą stronę. W kryjówce drzew zauważyłam ciemną postać. Serce podskoczyło mi do gardła. Wytężyłam wzrok i powoli negatywne emocje opadły. To był James. Co on tu robił? Uśmiechnął się smutno, jakby na pocieszenie, a ja nic. Po prostu patrzyłam na jego smutną twarz i aż coś mi się robiło. Takie dziwne uczucie, którego wcześniej nie doznałam. Jakby była nie na tym miejscu co trzeba, choć w ramionach Chrisa było mi nadzwyczaj wygodnie i nie chciałam przerwać tego co się między nami zawiązywało. Jednak to zrobiłam, a uczucie nie znikało. Kolejna błyskawica spotkała na swej drodze brunatną ziemię. Tuż przy drzewie. To była jedynie chwila, która dla mnie zdawała się wiecznością. Patrzyłam jak drzewo upada. Jak gałęzie łamią się z głośnym trzaskiem, któremu akompaniują kolejne grzmoty i błyskawice nadają niesamowitego wyglądu. Niebo było granatowe, rozświetlanie jedynie piorunami tkającymi na nim sieć jak pająki. A ja patrzyłam. Patrzyłam na upadłe drzewo.
- Choć, odwiozę cię do domu – z zamyślenia wyrwał mnie głos Christophera.
Pokiwałam jedynie głową na znak zgody. Nawet nie zauważyłam kiedy stałam się cała mokra i drżałam. Po kilku minutach męczącego marszu, nareszcie dotarliśmy do ciepłego samochodu.
Było już stosunkowo późno. Siedziałam w ciszy na miejscu pasażera i obserwowałam ślepo jak auto delikatnie posuwa się po mokrej szosie. Tak płynnie, jakby ledwie co jej dotykało.
- Pojadę – jedno słowo przebiło ciążącą ciszę na wskroś, jak strzała.
Dennis niespodziewanie spojrzał na mnie jakby nie bardzo wiedział o co mi chodzi. W sumie mu się nie dziwie. Taka tam mokra wariatka gada od rzeczy.
- Pojadę z tobą do tego akademika czy czegoś – rozwinęłam swoją poprzednią myśl.
Twarz bruneta zdecydowanie się rozjaśniła. Wzrok z powrotem ulokował na drodze, tym razem w pełni zadowolony.
- Dziękuję – powiedział po chwili.
Czy tak będzie wyglądać cała nasza rozmowa? Na krótkich zdania wypowiadanych w minutowych odstępach? Jednak nie to mnie najbardziej martwiło. Był obraz, który nie chciał wyjść mi z głowy i zdecydowanie uniemożliwiał mi trzeźwe myślenie.
- Melissa, jak ja cię dawno w domu nie widziałam – powiedziała z uśmiechem Margaret.
Uśmiechnęłam się, muszę przyznać, że trochę na przymus. Nie obwiniajcie mnie, ale strasznie się niepokoję.
Przytuliła mnie i od razu się odsunęła.
- Jesteś cała mokra. Idź się przebrać, ja zrobię ci herbatę – posłałam jej w podziękowaniu najpiękniejszy uśmiech na jaki mnie było w tej chwili stać. Pobiegłam na górę, przeskakując co drugi schodek. Od razu wpadłam do mojego pokoju i skierowałam się do dość obszernej szafy. Wyciągnęłam z niej jakąś luźną bluzkę, spodnie i suchą bieliznę. Szczerze miałam dość mokrej, która była nie wygodna, delikatnie rzecz ujmując. Przekroczyłam próg małej, ale za to własnej łazienki, przedtem zamykając za sobą drzwi. Prysznic okazał się w tej chwili zbawienny. Wyszłam wolna od wszystkich nieprzyjemności dzisiejszego dnia. Od dziwnej rozmowy o doktorze Hilsonie po jeszcze dziwniejszą prowadzoną podczas drogi powrotnej. Ubrałam się szybko i popatrzyłam w swoje odbicie w lustrze. Najlepiej to nie wyglądałam, ale najgorzej też nie było. Postanowiłam związać włosy w luźnego koczka i odświeżyć twarz raz jeszcze. Zimna woda spływała mi po policzkach, a ja czułam się coraz lepiej. Spojrzałam na moje nadal mokre dłonie i zauważyłam coś przerażająco dziwnego. Na mojej lewej dłoni połyskiwał jakiś celtycki splot w postaci wdzięcznego okręgu.  Zamrugałam parę razy mocno przestraszona. Nadal nietypowy znak wieńczył moją dłoń. Co ze mną jest nie tak!? Ochlapałam twarz zimną wodą po raz kolejny i spojrzałam na swoje odbicie. Moje oczy zrobiły się jeszcze bardziej złote niż wcześniej. Akurat o tym Cassie mnie uprzedzała. Odetchnęłam głęboko osuszając twarz. Oparłam się o umywalkę oburącz, wciąż nie otwierając oczu, zagłębiając się w mojej małej, osobistej oazie spokoju. Oddychałam głęboko. Raz, drugi…
- Myślałem, że jesteś mądrzejsza – podskoczyłam do góry. Momentalnie otworzyłam oczy. W uszach słyszałam bicie mojego serca, której jakby zawładnęło głową i wydawane przez niego dźwięki obijały się o ściany mojej czaszki. Odwróciłam się i w drzwiach ujrzałam Jamesa. Chciałam zareagować natychmiastowo, ale odebrało mi mowę. Potrafiłam tylko stać i patrzeć na postać opartą o framugę drzwi. Co mam powiedzieć najpierw? Co tu robisz? Jak tu się znalazłeś? Przestraszyłeś mnie?
Zdecydowałam się na:
- O czym ty mówisz? – oczywiście mogłam się postarać wykrzesać z siebie coś inteligentniejszego, ale mój umysł w takich chwilach zdecydowanie ze mną nie współpracuje.
Wyprostował się.
- Naprawdę uważasz, że pojechanie do tej akademii jest dobrym pomysłem? – uniósł brwi odpowiadając pytaniem na pytanie.
Unikałam jego wzroku jak ognia, żeby nie dopatrzył się w moich oczach wahania. Co mogę poradzić? Nie byłam pewna niczego.
- Dlaczego bym miała nie jechać? – ciągnęłam rozmowę opartą na pytaniach bez odpowiedzi.
- Pomyśl… jedziesz tam z ludźmi, których ledwie znasz – jego głos wydawał się… rozmarzony? – By spotkać ludzi, których są tacy jak oni. Beznadziejnie posłuszni temu co tobie jest nie na rękę, czemu ty się sprzeciwiasz – dawał nacisk na ‘ty’ jakby chciał mnie tym urazić albo dać do myślenia, obie wersje nie były mi na rękę. Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Miałam dwa wyjścia: albo jechać, albo się nie zgodzić i zamienić swoje życie w piekło pod wdzięcznym patronatem ‘nowego, złego burmistrza Reeda’. Wybrałam niesamowicie tchórzowską wersję, czytaj: tą pierwszą.
- To bardzo rozsądne z twojej strony – ironia, no tak. – Plus: mogą się dowiedzieć, że nie wzięłaś remedium. Uuu… niegrzeczna Mel – jego irytujący uśmieszek sprawiał, że miałam go ochotę spoliczkować tu i teraz.
- Skąd ty tyle o mnie wiesz?! Śledzisz mnie?! Co ty tu w ogóle robisz?
- Też się zastanawiam – zaczął udawać zamyślonego, a mi dłonie już uformowały się w piąstki, niestety moja siła była ograniczona, ale już czułam jak moje paznokcie boleśnie wbijają mi się w skórę. – Coś mnie do ciebie przyciąga Cukiereczku – zmarszczyłam brwi i przymrużyłam oczy, co za dupek.
- A mnie do ciebie nie, wręcz przeciwnie. Irytujesz mnie koleś.
- I tak mnie uwielbiasz  - o rany, jak można być aż tak bezczelnym… najwyraźniej można, właśnie oto tu, przede mną stoi na to niezbity dowód.
Odwróciłam się do niego, próbując go ignorować. No ale cóż, widocznie to niemożliwe. Podszedł do mnie. Stanął tak blisko, że czułam ciepło jego ciało na sobie. Przeszły mnie ciarki, ale nie te ze strachu i w tym problem. On źle na mnie działa. Ten chłopak wróżył kłopoty od samego początku.
- Uwierz, że jestem najlepszym co cię w życiu spotkało – wyszeptał mi do ucha, a ja stałam jak wryta.
- Aaaa! – usłyszałam krzyk Margaret, na szczęście z czegoś się cieszyła. – Mel! Nie uwierzysz! – pisnęła jeszcze raz. – Musisz to zobaczyć! – krzyczała, a mnie już dochodziły jej kroki obwieszczające wszem i wobec, że pokonuje już pierwsze schodki.
- Zostań tu – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu, który był nabyty od mojego taty. Kiedy go używał, wiedziałam, że mam zrobić to co mi karze. Na szczęście jestem dobrą uczennicą, a James posłuszny, choć ten jeden raz.
Zdążyłam zatrzasnąć drzwi łazienki, a wparowała uśmiechnięta od ucha do ucha Style.
- Patrz! – trzymała w ręku dwa, nowiutkie bilety lotnicze do Paryża. Tutaj trzeba nadmienić, że mało się nie posikała jak nadarzyła się okazja wygrania ich. – Wygrałam! – pisnęłam po raz kolejny i mnie przytuliła.
W tej samej chwili z łazienki wydobył się huk, jakby zbita doniczka.
Jakże ożywiona Margaret od razu wkroczyła do akcji i nim się obejrzałam już naciskała klamkę. Przez mój umysł przeleciały dwie myśli: „co za idiota” i „jestem martwa”.
--------------------------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Muszę się Wam przyznać, że nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału, ale postaram się poprawić w następnych.
+ proszę komentujcie, bo nie wiem czy jest sens to ciągnąć. Pokazaliście mi, że potraficie dobić do 70 wyświetleń dziennie i teraz serce mi się kroi jak licznik nie pokazuje nawet 20. Piszę dla siebie, fakt, ale chciałabym, żeby mnie ktoś zauważył! Więc… dla Was to tylko chwila, a dla mnie bardzo wiele.
Nie chcę wprowadzać zasady wymuszania komentarzy, chcę byście sami je wstawiali, ale faktycznie to róbcie, bo jeśli nie będzie żadnej aktywności to pierwszym moim krokiem będzie ogłoszenie reguły 5 komentarzy, kiedy się pojawią chociaż w tej ilości, pojawi się kolejny rozdział.
Proszę nie każcie mi tego robić!
Wasza Candice xx.
Ps. Przepraszam za tak chaotyczną wypowiedź xD
PPs. Jeśli ktoś chciałby być informowanym, proszę najlepiej o twittera, tak jest najwygodniej ;**