piątek, 22 lutego 2013

7. „- Tak, to ona”


Kolejny raz tego samego dnia patrzę w brązowe tęczówki. Ale już nie te same. Te są… no właśnie jakie? Na pewno inne niż tamtego przy stoliku.
- James – wydusiłam nareszcie.
-A ty Melissa – uśmiechnął się. – Dostałaś karteczkę prawda? – cały czas był tak cholernie pewny siebie, wprowadzało mnie to w furię, nie do końca wiem dlaczego, ale właśnie tak było, jakby coś podświadomie kazało mi być na niego złą. – Nie zadzwoniłaś – był jakby… oburzony samym tym faktem.
Spróbowałam przybrać groźny wyraz twarzy. Miałam nadzieję, że choć po części mi to wyszło.
- Nie odczuwałam takiej potrzeby – odpowiedź nie mijała się z prawdą.
W gruncie rzeczy, zapisałam sobie numer i całkowicie o nim zapomniałam.
- To bardzo źle – pogłaskał mnie po policzku wierzchem dłoni, a we mnie wezbrał ogień połączony z dreszczami w miejscu, w którym jego skóra zetknęła się z moją. Ten fakt wkurzył mnie jeszcze bardziej. Nie pozwolę samej sobie żeby on na mnie tak działał. Jest arogancki i mogę się założyć, że jest zwykłym podrywaczem i wykorzystuje dziewczyny w czym pomaga mu jego śliczna buźka… STOP!
Złapałam go za nadgarstek i odsunęłam jego dłoń od swojej twarzy.
- Nie dotykaj mnie – powiedziałam zła.
- Co się tutaj dzieje? – usłyszałam troskliwy głos Stefana przeszyty złością. On od samego początku nie był zadowolony z samej obecności Jamesa. W tym momencie byłam mu za to wdzięczna.
- Nic – odezwał się brunet patrząc na mnie.
Jakby gdzieś we mnie zobaczył coś niepokojącego. Pewnie jestem pierwszą dziewczyną, która mu się postawiła. Coś tak czuję, że to nie koniec.
Corelli odszedł. Poszedł na zaplecze się przebrać, a ja śledziłam go wzrokiem. Potem wypowiedziałam nieme ‘dziękuję’ w stronę Stefcia i poszłam dalej obsługiwać salę.
Przez chwilę obserwowałam zwinne ruchy Alison i Brook – innych kelnerek. Miałam nadzieję, że poruszam się chociaż w połowie tak zwinnie jak one. Ale nie mogę być dobra we wszystkim. Moja praca nie polega na byciu kelnerką, ale nie jest też na pełen etat, że tak powiem. Co jakiś czas zorganizuję jakąś imprezę, pojawię się na spotkaniu rady miasta czy wykonam inne banalne czynności i dostaję kasę. Nie potrzebuję jej. Mam wrażenie, że rodzicie zapewnili mi byt do końca nie tylko mojego życia, ale i moich dzieci, o ile je będę miała.
Zostawiłam swoje przemyślenia na boku, uważając teraz by się tylko nie przewrócić.
Nie wiem czy robiłam to specjalnie czy po prostu jakoś wyszło, ale wciąż przechodziłam obok stolika moich pierwszych klientów. Wciąż czułam ich wzrok na sobie. W pewnym momencie byłam na tyle blisko, że usłyszałam kawałek rozmowy.
- Jesteś pewna? – to mówił, któryś z chłopaków.
- Tak, to ona – to była blondynka.
- A jeśli nie?
- To na pewno ona. Czuję to, jest Altersem.
- A nie Alterską…?
- Nie ważne, jak zwał tak zwał – stwierdziła poirytowana.
Musiałam już odejść, ale zaintrygowała mnie ich rozmowa.
Cały czas chodziło mi po głowie słowo „alters”. Co to jest? Czy może chodzić o mnie?

Tak jak czułam, pod wieczór pojawiło się sporo osób, ale większość bawiła się na parkiecie, a kelnerki nie miały dużo roboty. Raz na jakiś czas, na zmianę Alison/Brook/ja, szłyśmy obsłużyć jakiś stolik. Za to barmani mieli pełno pracy. Po sali roznosiła się woń alkoholu, do której zdążyłam się przyzwyczaić. Stałam oparta o bar i patrzyłam się w tłum. Myślałam raz o tej dziewczynie i chłopakach, a raz spoglądałam na Jamesa. Jak się spodziewałam flirtował z każdą obsługiwaną laską. Poczułam się z niewiadomych mi powodów urażona, ale z drugiej byłam z siebie dumna, że nie jestem tak łatwa jak cała reszta.
- Myślę, że powinnaś wrócić do domu. Margaret i Jason na pewno się martwią – usłyszałam głos Stefana, który w wolnej chwili oparł się o blat tuż obok mnie.
- Wiem, ale nie chcę – zachowywałam się jak małe dziecko, ale tak naprawdę nie wiedziałam co zrobić. Wiedziałam, że powinnam wrócić, ale nie chciałam się z nimi konfrontować. W dodatku Amay mogła tam być, a nie wiedziałam w tej chwili co powiedzieć jej i Mattowi.
- Wiesz, że cię nie wyganiam, ale kiedyś musisz wrócić do domu.
- Wiem – po krótkim zastanowieniu odwróciłam się do Stefana. – Okay.
Uśmiechnął się, a ja poszłam na zaplecze po swoje rzeczy. Zostawiłam fartuszek na półce i wyszłam. Na odchodne pocałowałam Stefa w policzek i już po chwili byłam uwolniona od głośnej muzyki, gorąca i woni alkoholu. Nie miała nic przeciwko temu, ale fanie było pooddychać świeżym powietrzem.
Szłam chodnikiem, oświetlonym jedynie przez przydrożne latarnie. Miasteczko było małe, miałam wrażenie, że każdy się zna. Do domu miałam blisko. Spojrzałam na niebo spowite gwiazdami. Uwielbiałam taki widok. Usiadłam na najbliższej ławeczce. Było ich sporo, bo właśnie przechodziła koło parku, który był jednym z popularniejszych miejsc w Aeternitas. Wiem, dziwna nazwa, ale pasuje do ‘wiecznego miasta’ jak je niektórzy nazywają. Zawsze kiedy starsi ludzie mówią tak na nie, wzbudza to moją ciekawość. Kiedy pytam się o powód, mówią tylko, że to miasto jest bardzo stare, ale nic więcej, a taka odpowiedź zdecydowanie mnie nie satysfakcjonuje.
Podciągnęłam nogi do góry i oparłam się podbródkiem o kolana. Zaczęłam myśleć. Nad wszystkim. Nad Mattem i Amy. Nad Stefanem. Nad tamtymi chłopakami i blondynką. Nawet nad Jamesem, Jasonem i Margaret. Warunki sprzyjały głębokim przemyśleniom. No pomyślcie. Jest praktycznie noc, pełno gwiazd, park oświetlony jedynie przez lampy, gdzieś dalej widać moją ulubioną, podświetlaną latarnię, wokół ani żywej duszy. Jak tu nie ulec przemyśleniom?
Nagle słychać głośny warkot silnika. Zza rogu, z niebywałą szybkością nadjeżdża czerwone, sportowe auto. Skupiam na nim wzrok, próbuję odgadnąć kto jest za kierownicą, ale późna godzina, lekko przyciemniane szyby i niezwykły pęd maszyny mi tego z pewnością nie ułatwia. Samochód mnie mija, delikatnie rozwiewając mi włosy. Wręcz z gracją wchodzi w zakręt. Cały czas śledzę trasę Porsche. Kierowca znów skręca, ponownie wychodzi mu to bardzo zwinnie. Żeby patrzeć dalej muszę się odwrócić, a i tak nie widzę za wiele. Wszystko dzieje się za drzewami. I kolejny zakręt. Odnoszę wrażenie, że to jakaś pokazówka. Chyba miałam rację, bo auto znów jedzie w moją stronę, ale tym razem zatrzymuje się tuż obok mnie. Spuszczam kolana i stawiam stopy na ziemi. Serce zaczyna mi bić mocniej. Ciemna szyba powoli się opuszcza. Spojrzałam na kierowcę. Dopiero po chwili go poznałam.
- Hej Mel, podwieźć cię gdzieś? – ukazał rząd swoich białych zębów w szerokim uśmiechu.
- To ty…

-----------------------------------------------------------------------------

Hej, hej!
I jak się podobało?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ, KLIKASZ CZYTAM”
Mam nadzieję, że miło się czytało i tu wrócicie.
Pamiętacie jeszcze myśl Emila Oescha?
„Do sukcesu nie ma windy, trzeba iść schodami.”
No, mam nadzieję, że mi pomożecie.
Oczywiście dziękuję, za dotychczasowe komentarze i to, że dajecie o sobie znać, ale po liczbie wyświetleń widać, że jest Was trochę więcej. Ujawnijcie się!
Buziaki,
Wasza Candice ;**

piątek, 15 lutego 2013

6.” - Mmm, dziś się pobawimy w kelnereczkę”


- Stef ja… - spuścił głowę, żałował tego co miało miejsce przed chwilą.
- Nie, ja rozumiem – powiedział smutno, aż poczułam się winna.
- Stefan – spojrzał na mnie. – Ja potrzebuje trochę czasu. – powiedziałam, a głos mi się łamał.
Patrzyłam mu w oczy i nagle przesłoniła ich złota „chmura”. Przestraszyłam się. On jakby otrząsnął się z transu, popatrzył na mnie i powiedział.
- Potrzebujesz czasu… okay – uśmiechnął się jak stary, dobry Stef. Chwilę siedziałam zdezorientowana, ale postanowiłam rzucić w niepamięć to co przed chwilą się stało.
- Będzie tak jak dawniej…? – i znów ta chmura, a on jak na rozkaz:
- Będzie tak jak dawniej – ‘pobudka’ i uśmiech.
Dziwne, ale naprawdę chciałam żeby nic się nie zmieniło.
- To gdzie śpimy? Robi się późno – powiedział po chwili.
- Musimy? – zrobiłam wielkie oczka. On się zaśmiał i był jak wcześniej. Przytuliłam się do niego i kolejna, głupawa komedia miała swój początek.

Obudziłam się następnego dnia. Zdałam sobie sprawę dlaczego właściwie się z nim spotkałam. Chciałam się wyżalić w sprawie Matta i Amy, a teraz mam inny problem. Mianowicie sam Stefan. Nasz pocałunek i potem jego zachowanie. Czy to moja wina? Czy ta złota poświata ma ze mną coś wspólnego? Co się ze mną dzieje!?
Nagle poczułam znajomy zapach świeżych, przepysznych naleśników a’la Stef. Umm… wręcz je ubóstwiałam. Wstałam jak najszybciej i pognałam do kuchni. Musiałam zabawnie wyglądać biegnąc na paluszkach w puchatych skarpetkach, za dużej koszulce i szortach. Poza tym czułam jak kucyk lata mi we wszystkie strony.
Rzuciłam się na krzesło przy blacie kuchennym. Zajęłam swoje stałe miejsce i czekałam z wielkim uśmiechem na twarzy. Blondyn odwrócił się z patelnią i obnażył swoje ząbki.
- Dzień dobry Słoneczko – odparł kładąc naleśnik na talerzu.
- Cześć Stefciu. Widzę, że nie próżnowałeś – zabrałam się do pałaszowania.
- Spałaś jak zabita. Nie chciałem cię budzić  - spojrzałam na zegarek.
- O rany! Już wpół do 13?!
On się jedynie zaśmiał.
- Kurde, a ty nie idziesz dziś przypadkiem do pracy?
Skrzywił się.
- No – na mojej twarzy również pojawił się grymas niezadowolenia.
Nagle wpadłam na pomysł. Nie wrócę do domu, o nie.
- Mogę iść z tobą? – popatrzyłam na niego oczami Kota ze Shreka, zawsze działało.
Złapał się za kark, nie był pewien co do trafności tego pomysłu.
- No nie wiem czy to dobry pomysł.
- Oj daj spokój, nie mam zamiaru wracać do domu, a jak pójdę z tobą to ci pomogę. Przecież to nie pierwszy raz – uśmiechnęłam się.
- Ale to nie fair, ja za to dostanę pieniądze, a ty nie – a więc znowu o to chodzi.
- Oj Stef, no. Wiesz, że kasy mi nie brakuje, a robię to z czystej przyjemności – poniekąd to była prawda.
Widziałam, że już uległ. Uśmiechnęła się triumfalnie i powróciłam do jedzenia.
Kiedy z ostatniego naleśnika nic nie zostało, pobiegłam do łazienki się ubrać.
O 14 byliśmy w Graise. Uśmiechnięta przybyłam do lokalu na plecach Stefcia. Gdy mnie brał na barana, czułam się jak mała dziewczynka. To było strasznie zabawne. W końcu wylądowałam na wysokim krześle barowym. Bonnard udał się na zaplecze, by wdziać na siebie czarną koszulę z wyszytym napisem „Graise”. Czekałam na niego rozglądając się po pomieszczeniu. Ludzi nie było zbyt wiele, ale co chwila ich przybywało. Wiecie, pora obiadowa, te sprawy. Potem będzie gorzej, jest weekend, tu zawsze się coś dzieje.
Usiadłam wygodniej, poprawiłam i szorty i w tym momencie Stef wrócił.
- To co robimy?
Uśmiechnął się.
- Poczekaj.
Posłusznie wykonałam polecenie. Naprawdę, czekanie jest wyczerpujące. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i znów pojawił się blondyn. Tym razem trzymał czarny fartuszek z tym samym napisem jaki widniał na jego koszuli.
- Mmm, dziś się pobawimy w kelnereczkę – popatrzyłam na materiał i odebrałam go od niego.
Zawiązałam fartuszek na biodrach. Sznurki były zdecydowanie za długie, więc obwiązałam się dookoła i zawiązałam kokardkę z przodu. Do przedniej kieszonki wrzuciłam notes i długopis. Położyłam ręce na biodrach, popatrzyłam na Stefana i się uśmiechnęłam.
- Gotowa – stwierdziłam.
Znów na jego twarzy pojawił się uśmiech, który pokazywał szeregi biały zębów.
- Procedury znasz… - do pubu przybyli nowi goście. Dziewczyna i dwóch chłopaków. Jeden z nich musiał być jej chłopakiem, bo trzymali się za ręce. – O proszę, masz już nowych klientów, marsz do pracy – zaśmiał się, a ja posłałam mu piorunujące spojrzenie, po czym też się zaśmiałam i ruszyłam do stolika, który zajęli nowoprzybyli.
Przywitałam ich promiennym uśmiechem. Brunet, nie ten, który był prawdopodobnie chłopakiem blondynki, zlustrował mnie uważnie, co sprawiło, że zaczęłam czuć jak na policzkach pojawiają mi się rumieńce.
- Część, jestem Melissa, będę was dzisiaj obsługiwać – powiedziałam z pamięci. – Czym mogę służyć? – chłopak, któremu wcześniej mało co oczy nie wyszły, uśmiechnął się znacząco, za co dostał od blondyny z łokcia. Uśmiechnęłam się. – A więc?
Chłopak już chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna mu nie pozwoliła.
- To poproszę 3 cole i dużą pizzę pepperoni – dzięki temu, że nasz kochany Graise serwuje wszystkiego rodzaju fast foody, przyczyniamy się do otyłości mieszkańców, ale im to raczej nie grozi, w sumie ja też nie wyglądam jakbym miała problemy z wagą.
- Dobrze – zapisałam. – Coś jeszcze? – spojrzałam na nich, a mój wzrok od razu powędrował na chłopaka, czego od razu pożałowałam. Nasze oczy się spotkały. Jego brązowe oczy było niesamowite, ale były również przyczyną pojawiających się na moich policzkach czerwonawych plam. Nienawidziłam ich, a towarzyszyły mi przez całe życie.
Czułam jak najdrobniejsza istotka przy stoliku intensywnie mi się przygląda. W końcu na nią spojrzałam.
- Coś się stało? – spytałam. Nie miałam pojęcia o co może chodzić.
- Nie, nie – zatrzymała się na chwilę. – Masz na imię Melissa, tak? – nie bardzo wiem czy to było pytanie, ale postanowiłam udzielić potwierdzającej odpowiedzi w postaci skinięcia głową.
Nastała cisza. Postanowiłam udać się już do kuchni.
- Jeśli to już wszystko to ja pójdę do kuchni zostawić zamówienie – nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć, a  to wydawało się najbardziej na miejscu. Wypowiadając te słowa nie spuszczałam oczy z patrzącej w przestrzeń i najwyraźniej nad czymś głęboko myślącej dziewczyny.
Odeszłam. Tak jak mówiłam, udałam się do kuchni i podałam zamówienie Steve’owi.
Podświadomie czułam, że dyskutują na mój temat. Chodziłam po pubie, zbierając zamówienia, kiedy to tuż pod barem usłyszałam za sobą głos.
- Mmm, jaką mamy sexy nową kelnerkę – czułam na szyj jego oddech i gwałtownie się odwróciłam.

 
---------------------------------------------------------------------------------------------
Hej, hej!
No i jest kolejny, mam nadzieję, że się podoba!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ, KLIKASZ "CZYTAM"
to dla mnie ważne!
Dziękuję za komentarze pod poprzednimi postami,
Kocham Was normalnie xD
Wasza Candice ;***

czwartek, 14 lutego 2013

WALENTYNKI ! ♥

Hej wszystkim zakochańcom i tym czekającym aż miłość przybędzie! (ja należę do tych drugich xD)
Mam nadzieję, że jesteście obsypane prezentami i walentynkami!
Też mam coś dla Was. Podczas czytania przeboskiej książki "Delirium", natknęłam się na dwa wiersze o miłości, chciałabym Wam jeden sprezentować. Oto on:

Elizabeth Barrett Browning
,,JAK CIĘ KOCHAM ?".

Jak cię kocham? Poczekaj - wszystko ci wyłożę.
Kocham do dna, po brzegi, do samego szczytu
Przestrzeni, w której dusza szuka krańców bytu
I łaski idealnej, ginąc w tym przestworze.
Kocham cię tak przyziemnie, jak tylko zejść może
Głód; przy świeczce i w słońcu, gdy sięga zenitu;
Tak śmiało i tak czysto, jak ktoś, kto, Zaszczytu
Nie pragnąc, broni Zasad wspartych na honorze.
Kocham cię całym żarem, który niosłam w piersi,
Miłością, jaką we mnie niegdyś tylko święci
Budzili - kocham wszystkim, co cieszy i boli.
Tchem, łzą, uśmiechem, życiem ! - a gdy Bóg pozwoli,
Będę cię nawet mocniej kochała po śmierci.
Wiecie, że św. Walenty jest też patronem psychicznie chorych? A więc wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Psychopaty i oczywiście z okazji Walentynek!
♥♥♥♥
Buziaki,
Wasza Candice :**

piątek, 8 lutego 2013

5. „– Jestem tu i nigdzie się nie wybieram.”


- Zaraz, chwila. To wy się znacie? – spytałam zaskoczona. Stef przewrócił oczami.
- To przez tego tutaj nie mogłem być u ciebie w szpitalu – ja wcześniej beztrosko wiercąca się na obrotowym krześle barowym, stanęłam w miejscu.
Jaki ten świat mały.
- Czyli, że to on jest nowym barmanem? – zapytałam, choć dobrze znałam odpowiedź. Stefan pokręcił twierdząco głową i w pewnym momencie coś sobie uświadomił.
- Yyy… ty go znasz? – uniósł jedną brew na znak zdziwienia. Spojrzałam na tajemniczego Jamesa, przekręciłam lekko głowę i zwróciłam się do przyjaciela.
- Tak nie do końca – zwróciłam wzrok na nowego pracownika Graise. – Wpadliśmy na siebie parę razy – uśmiechnęłam się, on zrobił to samo. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie nawzajem. To była taka… magiczna chwila, którą Stef po prostu musiał przerwać.
- Już dobra, dobra, dalej nie pytam. Corelli, na zaplecze. Już! – wydał rozkaz. – A ty Mel zaczekaj chwilkę – uśmiechnął się promiennie. Kiedy James przechodził koło mnie, zastawił na blacie małą karteczkę. Gdy wchodził do pomieszczenia, odwrócił się, spojrzał na liścik, potem na mnie i obnażył swoje białe kiełki w szerokim uśmiechu. Przysunęłam się odrobinkę do blatu i spojrzałam na kartkę. Po chwili zastanowienia, wzięłam ją do ręki i otworzyłam. W środku zauważyłam rząd cyfr, który najprawdopodobniej był numerem Jamesa. Uśmiechnęłam się do siebie i schowałam karteczkę do kieszeni. Wtedy pojawił się Stefan.
- To co, idziemy do mnie? – uśmiechnął się. Pokiwałam twierdząco głową, wstałam ze stołka i w tym momencie pojawił się brunet. Stanął za barem z białym ręcznikiem przewieszonym przez ramię i w uroczym wdzianku barmana. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu na wychodne. On znów obnażył swoje białe ząbki w boskim uśmiechu. Jeszcze zanim przekroczyłam próg pubu, po raz kolejny odwróciłam się i patrzyłam na poczynania nowo poznanego Jamesa.
- No chodź już – ponaglił mnie przyjaciel. Ja z ‘naburmuszoną’ miną poszłam z nim, wsuwając swoją rękę pod jego. Już po chwili miałam radosny nastrój, nie wiem dlaczego, ale chciało mi się skakać. W pewnym momencie Stefan stanął i popatrzył na mnie jakby była chora na głowę.
- Co się stało? – spytałam z wielkim uśmiechem na twarzy.
- To ty mi powiedz – jego jeden kącik ust poszybował w górę. – Jak do mnie dzwoniłaś to raczej nie byłaś w najlepszym humorze – przypomniał mi o tamtej sytuacji, szliśmy dalej, a ja trochę spochmurniałam. – I jeszcze ten Corelli. Nie zabronię ci kontaktów z nim, ale on mi się nie podoba – spojrzałam na niego i ciut się uśmiechnęłam, a on już wiedział, co mi chodzi po głowie. – Oj dobrze wiesz o co mi chodzi. A w dodatku: ty masz chłopaka! Zapomniałaś o Matt’cie?... – chciał kontynuować, ale mu przerwałam:
- Już nie mam. – skwitowałam krótko.
- Yyy… - czułam na sobie jego wzrok, zdecydowanie nie wiedział co powiedzieć. – Co się stało? – powiedział wreszcie.
- Wiesz, że oni byli razem? – popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ja utkwiłam swoje przeszklone oczy w jakiś punkt przed sobą, nawet sama dobrze nie wiedziałam na co patrzę, wiedziałam jedynie, że jak spojrzę na niego to się rozpłaczę. – Amy i Matt – dodałam po chwili, już chciał coś powiedzieć, ale mój niepochamowany język mu na to nie pozwolił. – A wiesz co boli najbardziej? – zatrzymałam się na chwile, wiecie, taka dramatyczna chwila, retoryczne pytanie i te sprawy. – Nie to, że się w sobie zakochali tylko to, że mi nie powiedzieli. Przecież bym ich nie zatrzymywała. Jak się kochają to niech będą razem. Przecież nic nie trwa wiecznie…
- Nie mogę uwierzyć, że już im odpuszczasz. Ja cię znam. Jesteś cholernie uczuciowa, nawet nie udawaj, że jest inaczej – spuściłam głowę. – Wiem, że cię to boli, ale nie chcesz, żeby przez ciebie oni byli nieszczęśliwi. Wiem, że próbujesz to schować w sobie i wiem też, że to nic ci nie da. Słoneczko – lubiłam jak tak do mnie mówił, uśmiechnęłam się smutnie, a on sprawił bym na niego spojrzała. – Jestem tu i nigdzie się nie wybieram – zapatrzyłam się na jego brązowe tęczówki.
Faktycznie jest tu, był ze mną jak było wspaniale, ale po śmierci rodziców też ze mną był i jestem pewna, że będzie nadal. Z czasem jak na mnie patrzył, jego źrenice się rozszerzały. Zawsze tak robiły, ale wcześniej nie zwróciłam na to większej uwagi.
Nagle tą miłą chwilę przerwał jadący z niewymowną szybkością samochód. Na pewno kilka razy przekroczył dozwoloną prędkość, jednak pomimo to, kierowca wykonywał maszyną płynne ruchy. Szybko odwróciłam głowę w stronę źródła hałasu. Fascynowała mnie taka szybkość, przyznaję. Chciałabym kiedyś się tak przejechać - rozmarzyłam się trochę.
- Ale wariat, jeszcze tego brakuje żeby kogoś zabił – powiedział Stef wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
- Co?... A tak, bezmyślny… – wypowiadając te słowa jednocześnie śledziłam jadący pojazd. Po chwili zniknął za zakrętem, a my poszliśmy dalej. Po jakiś 10 minutach byliśmy już u niego. Pomimo wysokiej temperatury na dworze, która z biegiem czasu spadała, zważając na już dość późną godzinę, usiedliśmy na kanapie przed telewizorem popijając ciepłe kakao. Trzymając nagrzany kubek w ręku, patrzyłam na poczynania bohaterów jakiejś komedii. Kolejny film, który nie ma praktycznie sensu, ale to jest najzabawniejsze. Taka parodia życia.
- Uuu, skończyło się – zrobiłam smutną minkę, dopijając ostatni łyk, Stef się zaśmiał.
- Zostało ci jeszcze trochę – spojrzałam na niego.
- Gdzie?
- Tutaj – zbliżył ostrożnie rękę do moich ust i wytarł pozostałości po słodkim płynie, jednocześnie się przybliżając.
Znów utonęłam w jego czekoladowych oczach. On spojrzał w moje i przysunął się bardziej. Odsunął niesforny lok za ucho, uśmiechnął się. Nie wiedziałam co teraz zrobi, ale jak na razie nie protestowałam. Ponownie się przysunął i zastygł kilka centymetrów przed moją twarzą. Serce zaczęło mi szybciej bić. Mój organizm odmówił współpracy, nie mogłam się poruszyć ani nawet otworzyć ust. W pewnym momencie wykonał gwałtowny ruch, którym złączył nasze wargi. Nie ukrywałam, że byłam w delikatnym szoku. Mogłam się tego spodziewać, przecież cały czas robił podchody, ale i tak było dla mnie zaskoczeniem to, że się na to odważył. Nie miałam mu tego za złe. Było… przyjemnie. Był delikatny, poczułam się trochę jak wtedy, kiedy całowałam się z Mattem. Tylko nie wiedziałam czy to dobrze. Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Ja – nadal w szoku, on – trochę wystraszony moją miną, czekał jak zareaguję, ale co ja miała zrobić.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Hej, hej!
Mam nadzieję, że się podobało i zostawicie swoje komentarze! Klikajcie też reakcję, chcę wiedzieć ile Was to czyta! PROSZĘ! Mam dziś dobry humor i patrze optymistycznie na liczbę wyświetleń ;**
Wasza Candice :**

 

piątek, 1 lutego 2013

4.” - Więc poproszę jedną przezabawną komedię”


I patrzyłam tylko jak się oddala, mając w głowie obraz jego uśmiechu. Skierowanego właśnie na mnie. Czy to wszystko dzieje się przypadkiem? Czy może to kosmiczna moc zwana przeznaczeniem? Nie wiem czy chce znać na to odpowiedź. Jestem dorosła, mogę robić co chcę, korzystać z życia, które jest mi dane po raz kolejny.

Nagle zobaczyłam czarnego kota siedzącego na płocie. Niby nic szczególnego, gdyby jego ślepia nie były wpatrzone we mnie. Miałam wrażenie, że obserwuje każdy mój ruch. To jest aż nienaturalne. A przynajmniej takie miałam wrażenie. Dzisiejszy dzień, mogę śmiało zaliczyć do najbardziej dziwnych. Po prostu góruje na pierwszym miejscu. Do mojego umysłu doszła myśl: a jeśli od dzisiaj każdy mój dzień będzie obfitował w tego typu nadzwyczajne zjawiska? Ogarnęła mnie pewna obawa. A może to jednak dobrze? Hmm…
Nareszcie doszłam na miejsce. Oto i Graise – jeden z najbardziej znanych miejsc spotkać ludzi z ‘mojego’ środowiska. Nie bójcie się, moje środowisko to wcale nie jakaś sekta czy ćpuni, zabójcy, samobójcy, złodzieje, fanatycy czy tego typu ludzie. To po prostu grupka ludzi, którzy chcą zmienić miasto na lepsze. Dzięki mojej, a raczej moich Ś.P. rodziców, posadzie jest to możliwe. Zawsze chciałam być kimś ważnym, kimś co może coś zmienić, kimś kogo zdanie się liczy.

Otworzyłam drzwi i przekroczyłam próg. Owiał mnie tak dobrze mi znany zapach serwowanych tu zarówno fastfoodów jak i dań obiadowych, piwa jak i wykwintnego wina. Było to miejsce dla każdego. Można się było wyluzować, dobrze zjeść i spotkać z przyjaciółmi. I do tego klimatyzowane! W upalne dni do tego miejsca wbijały tłumy. Moje oczy już tyle razy penetrowały wnętrze pubu, że znam go na pamięć. Teraz tylko szukam Stefana. Gdzie on jest… Oh, mój kochany pracuś. Znalazłam go. Stał za barem z białym ręcznikiem przerzuconym przez ramię, w ręku trzymał szklankę i drugim ręcznikiem ją wycierał. Jego skupienie na twarzy było aż śmieszne. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w jego stronę. Stanęłam przy barze. On nawet nie spojrzał na mnie. Widząc jedynie, że ktoś podszedł, sięgnął po mały notesik i wydukał:
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – trzymał długopis tuż nad kartką, czekając na zamówienie. Widać, że to była jego codzienna rutyna. W mojej głowie pojawił się prze szatański pomysł.
- Więc poproszę jedną przezabawną komedię – nareszcie na mnie spojrzał i czekał z zaciekawienie co znów wymyślę.- Michę popcornu, najlepszego przyjaciela obok, paczkę chusteczek, nasze kochane kłakałko – zaśmiałam się na zniekształcenie słowa „kakao” w naszym ‘słowniku’.- Może jeszcze do tego żelki i jedną porządną fazę – uśmiechnęłam się. – I to jak najszybciej – dodałam opierając się o blat.
- Jak sobie pani życzy – pokazał swoje białe ząbki w szerokim uśmiechu. Spojrzał na zegarek, a potem rozejrzał się po pubie.
- Co się stało? – spytałam, kiedy ten zmarszczył brwi. Wyglądał jakby czegoś szukał.
- Tego barana jeszcze nie ma, ja chcę już iść! – wyraził swoje niezadowolenie. Uniosłam jeden kącik ust ku górze i spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Moja mina przemawiała: „Wytłumacz”. On to dobrze wiedział, przecież tak dobrze mnie znał.
- Miał się zjawić nowy barman. Miałem mu pokazać co i jak i zostawić go w rękach George’a – zrobił zrezygnowaną minę.
- Czyli musisz jeszcze zostać?
- Tak – już był lekko poddenerwowany. – Już i tak siedzę tu dłużej niż powinienem, nie mogłem przez to iść do ciebie do szpitala.
- Wiesz, że nie mam do ciebie o to żalu – powiedziałam kojącym tonem, było widać, że był wkurzony.
- I tak powinienem być z tobą, a nie otrzymać sms, że umarłaś, a potem kolejnego, że znów jesteś wśród żywych – jego wzrok zabijał, ale na mnie patrzył opiekuńczo.
- Nie martw się, zostanę tu, poczekam na tego gościa z tobą i tak nie mam co robić – uśmiechnęłam się, a on wygiął usta w coś na kształt uśmiechu.
Nagle zgasło światło. Nikt nie wiedział co się dzieje. Usłyszałam jak Stef przeklina pod nosem, a potem zaczyna wykrzykiwać, że to nic poważnego, że usterka zaraz zostanie naprawiona. Potem usłyszałam jak udaje się na zaplecze. Ja czekałam tak w ciemnościach, aż zaczęły mnie boleć nogi. No w sumie się nie dziwię, tyle czasu na nogach, a ja miałam odpoczywać. Słyszałam wyrazy niezadowolenia z głębi lokalu i powszechne zamieszanie, pomimo tego byłam spokojna. Powoli odwróciłam się i ‘wymacałam’ krzesło. Już miałam usiąść kiedy kolejny raz dzisiaj trafiłam na opór. Kolejny raz na kogoś wpadłam. Zaczęło to być irytujące, zważając na fakt, że nie widziałam tego kogoś.
- Przepraszam – powiedziałam razem z tym tajemniczym ‘kimś’. Głos wydawał mi się znajomy, ale musiałabym go usłyszeć jeszcze raz.
Oboje się zaśmialiśmy i właśnie w tym momencie włączyli światło. Ja wciąż za blisko kolesia, stałam teraz wpatrzona w górę. W jego oczy. Tak to zdecydowanie te same czekoladowe tęczówki co godzinę temu.
- Coś dzisiaj za często się spotykamy – popłynęły melodyjne dźwięki jego głosu, ale nie było widać żeby faktem naszych ‘zderzeń’ był zawiedziony. Wręcz przeciwnie. Zakręciło mi się w głowie. Znów doznałam miażdżącego bólu w czaszce. Postanowiłam powoli zająć miejsce siedzące udając, że nic się nie stało. I bardzo dobrze zrobiłam, bo tuż po chwili pojawił się Stefan już i tak dość wkurzony. Nie chciałam go zamartwiać moim stanem, a i tak była przed nami dość niepokojąca rozmowa. Nieznajomy natomiast, przez tą krótką chwilę zdążył zlustrować mnie wzrokiem, a później przenieść go na mojego przyjaciela.
Zdenerwowany chłopak za barem zwrócił się do bruneta.
- James cholero! Gdzie ty byłeś!? Miałeś być pół godziny temu!
Za dużo informacji jak na jedną chwilę…