sobota, 30 marca 2013

WESOŁYCH ŚWIĄT

Hej Miśki!
Święta się zbliżają wielkimi krokami, chociaż w sumie... już są! Przez ten okropny śnieg za oknem *czy tylko ja mam go dość?* w ogóle nie czuję magii Wielkanocy. Muszę się Wam przyznać, że zawsze wolałam Boże Narodzenie. Nie chodzi o prezenty, ale o klimat. Te piosenki, choinka i w ogóle. Ale święta to święta, to czas spędzony z rodziną, czas odpoczynku od codziennej rutyny. Wszystko ma swoje złe i dobre strony takie jak świąteczne sprzątanie albo kiedy dawno niewidziana ciotka wpada z wizytą.
Przede wszystkim życzę Wam rodzinnych, spokojnych, zdrowych świąt Wielkiej Nocy. Wszytkom bloggerom życzę weny, moja gdzieś zginęła, ale mam nadzieję, że niedługo wróci. Czytającym natomiast życzę chęci. Żeby te rozdziały, które nie zawsze wychodzą nie zasłaniały tych co są wspaniałe, tych chęci do komentowania, pokazywania, że się jest. Tego właśnie Wam życzę.
Dołączam taki krótki wierszyk:

Niech Wam jajeczko dobrze smakuje,
bogaty zajączek uśmiechem czaruje.
Mały kurczaczek spełni marzenia,
wiary, radości, miłości, spełnienia.

Wasza Candice ;**

piątek, 22 marca 2013

11.” - Nie bój się.”


Rozejrzałam się dookoła po raz kolejny w nadziei, że ujrzę Chrisa, ale jego nie było. Nie miałam pojęcia dlaczego tak nagle musiał iść. O tej godzinie już nie miałam co robić w tym miejscu. Ruszyłam w drogę powrotną. Pomimo ciemności z łatwością odnalazłam ścieżkę, znałam ją przecież na pamięć. Szłam, a ściółka pod moimi butami wydawała ciche dźwięki. Nagle ujrzałam coś w krzakach. Na początku myślałam, że mi się przewidziało dopóki po raz kolejny nie zobaczyłam poruszającego się cienie. Serce zaczęło mi szybciej bić, czułam jakby miało mi zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Przyspieszyłam kroku. Słyszałam jak tajemnicza postać zbliża się w moim kierunku. Ogarnęła mnie panika. W pewnym momencie, z krzaków przede mną wyłoniło się szkaradne… coś. Strach przeszył całe moje ciało. Cofnęłam się jedynie o krok, bo przerażenie nie pozwoliło mi na kolejne ruchy. Karykatura człowieka wpatrywała swoje martwe ślepia we mnie. Włosy miał potargane, całe mokre od krwi, w miejscach po prostu wyrwane. Twarz była podrapana, widziałam kilka głębszych ran, oczywiście cała we krwi, z resztą jak całe ciało. Jedną rękę miał wygiętą w nienaturalny sposób, co przyprawiło mnie o mdłości. Ubrania miał podarte, poszarpane. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak jakieś zombie… nie zombie ładniej by się prezentował.
Jakby samym wzrokiem można było zabić, już leżała bym martwa. Patrzył się na mnie intensywnie, a ja bałam się jak nigdy w życiu. Chciałam uciekać, ale nie mogłam. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem, przez co ogarnęła mnie jeszcze większa panika. Nagle poczułam niesamowity ból, jakby ktoś łamał moje wszystkie kości na raz. Wydałam z siebie głośny jęk i upadłam na kolana. Mimo, że zacisnęłam powieki i tak czułam jak stwór przerażająco się uśmiecha i pokazuje swoje ohydne zęby albo coś co z nich zostało. Kiedy już wszystkie kości były ‘połamane’, poczułam jak wielka gula podnosi mi się do gardła. Zaczęłam krztusić się własną krwią, a ból nie ustawał nawet na sekundę. W tej chwili wolałam już umrzeć niż trwać w takich męczarniach. Kasłałam, plułam krwią, a monstrum patrzyło się na mnie z zadowoleniem. Nie mam pojęcia czym musiało być, żeby sprawiać komuś taki ból.
W pewnej chwili po prostu opadła bezwładnie na ziemię, ból ustąpił, nie czułam nic. Patrzyłam się przez łzy, które nie chciały się kończyć na potwora. Z którejś strony, nie wiem której, pojawił się chłopak. Na początku go nie poznałam. Podszedł do dziwnego stworzenia i… zaczął z nim rozmawiać?! Stał do mnie tyłem, więc nie widziałam jego twarzy. Słyszałam jedynie niewyraźne słowa układające się w zdania. Nie wiedziałam o czym mówią, mogłam się tylko domyślić, że chłopak krzyczy, kłóci się z tym czymś. Jakby miał nad nim władzę, a może je znał? Po chwili stworzenie po prostu odeszło. Dopiero teraz poczułam co tak naprawdę stało się z moim ciałem. Było całe poharatane, wszystko mnie bolało. Powieki stały się niezwykle ciężkie. Zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam. Pomimo, że nadal odczuwałam niezwykłe cierpienie, już mi było lepiej, tak duchowo. Nadal nie miałam kontroli nad własnym ciałem albo po prostu nie próbowałam się poruszyć, sama nie wiem. Nagle ktoś lub coś uniosło mnie do góry. Naszła mnie straszna myśl, że może te karykatura wróciła i zapragnęła zaciągnąć mnie to jakiegoś dalekiego miejsca, gdzie nikt mnie już nie usłyszy. Resztkami sił uchyliłam odrobinę powieki i ujrzałam znajomą twarz. W tym momencie nie wiedziałam czy się cieszyć, czy jeszcze bardziej przestraszyć. Chłopak rozmawiał z tamtym stworzeniem, a teraz mnie gdzieś niesie. Po chwili zdał sobie sprawę, że mu się przyglądam. Uśmiechnął się kojąco i szepnął:
- Śpij - a ja mimowolnie zasnęłam.
Nie miałam żadnego snu chyba, że przebywanie w niezmierzonej ciemności można nazwać snem. Czułam niezwykłą pustkę. Cała ta czerń, aż mnie przygniatała. Nieoczekiwanie coś uniosło mnie do góry. Miałam już serdecznie dość paranormalnych wydarzeń w swoim życiu, a tu one nie odstępują mnie nawet we śnie. Nie miałam już siły walczyć, więc po prostu poddałam się nieznajomej sile. Unoszony był jedynie mój tułów. Nogi, ręce oraz głowa wisiały bezwiednie. Ponownie nie mogłam nimi ruszać. Ni stąd ni zowąd w mojej klatce piersiowej pojawił się ból. Odnosiłam wrażenie, jakby mi ktoś podpalił serce. Po chwili ogień zgasł. Zdążyłam odetchnąć jak ktoś niespodzianie ‘wyrwał’ mi serce, a moje ciało opadło szybko na dół. Kiedy to miałam opaść na ziemię, wybudziłam się gwałtownie. Byłam w tak dobrze znanej mi sali. Mój wzrok padł na kilka kabelków podłączonych jednym końcem do mnie a drugim do urządzeń wydających miarowe pikanie. Oddychałam szybko, poczekałam aż oddech mi się uspokoi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. W rogu siedział ON. Jego oczy zwrócone były w moją stronę. Wpatrywał się na mnie, a mi przypomniał się ten przerażający stwór. Momentalnie podkuliłam nogi i wbiłam swoje ciało w poduszkę, aby być jak najdalej od niego. Wiedziałam, że mi to nic nie da, ale zrobiłam to odruchowo. On mnie uratował, ale nadal czuła strach. Teraz nie był wywołany widokiem zakrwawionego ‘zombie’, ale właśnie jego. Twarz miał przystojną, ale co z tego jak każda komórka mojego ciała krzyczała, że oznacza kłopoty. Usłyszałam jak urządzenie obok mnie zaczyna wydawać szybsze pikanie. Wiedziałam, że to właśnie moje serce zaczęło szybciej pracować. Chłopak spostrzegł to i w jego oczach malował się niepokój, żal i… zadowolenie? Czy on się cieszy, że się go boję? To ostatnie zniknęło z chwilą, kiedy moje brwi zbliżyły się do siebie. Gdy ta emocja zniknęła, moją twarz z powrotem ogarnął strach.
- Nie bój się – odezwał się aksamitny głos.
Chciałam go posłuchać, ale nie mogłam. Tak samo jak nie potrafiłam nazwać właściciela głosu. Doskonale wiedziałam kim jest, ale w tej chwili czułam jakby ktoś wymazał mi jego imię z pamięci.
Właściciel aksamitnego głosu podniósł się z krzesełka i podszedł do mnie, a ja próbowałam odsunąć się bardziej, co mi się oczywiście nie udało, musiałabym wejść w ścianę.
Wyciągnął rękę i delikatnie musnął mój policzek. Przeszedł mnie dreszcz. Sama nie wiem czy miły, czy wręcz przeciwnie. Widział jak zadrżałam, mimo to nie odsunął ręki. Jego dotyk był czuły, zatraciłam się w nim. Zamknęłam oczy i od razu je otworzyłam, przypominając sobie jak rozmawiałam z tą dziwną istotą. Musiał ją znać, albo przynajmniej mieć wcześniej styczność z tego typu stworzeniem. Bałam się go nadal, ale jednocześnie pragnęłam by był bliżej. Te dwie różne emocje walczyły ze sobą, niszcząc mnie od środka.
- Ty tam byłeś – powiedziałam łamiącym się głosem. – Uratowałeś mnie… dlaczego? – tyle zdołałam wypowiedzieć, nadal czując strach.
Miałam ochotę wygarnąć mu i kazać więcej mnie nie dotykać, ale jednocześnie chciałam by już nigdy nie cofał ręki. Skarciłam się w myślach. On odsunął rękę i przysiadł na skraju szpitalnego łóżka. Nachylił się tak, że czułam jego ciepły oddech na mojej skórze.
- Śpij – wyszeptał kojącym głosem, a moje powieki zrobił się ciężkie jak na rozkaz.
Toczyłam w sobie walkę, nie chciałam usypiać, ale jednocześnie miałam wrażenie, że tak powinnam zrobić, tak mi kazał. Zamknęłam oczy i znów pojawiła się ciemność. Tym razem gdzieś tam pojawiło się światełko. Podążyłam w jego stronę czując, że kiedy je osiągnę, w moim umyśle ponownie zawita nie tylko imię mojego wybawiciela, ale on sam. Przerażał mnie, ale tym samym intrygował.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Jak się podobało? Mam nadzieję, że ujrzę Wasze komentarze pod tym rozdziałem. Jak myślicie: kim jest ta zakrwawiona karykatura? Czy odgrywa większą rolę? Czy to był tylko epizod? I oczywiście kim je ten niesamowity wybawiciel?
Ja znam odpowiedź, a wy?
Wasza Candice ;**
Ps. Strasznie dziękuję za komentarze crazy_sun, naprawdę bardzo motywujące, aż miło się czyta ;**
PPs. Robię sobie przerwę na czas świąt, wiecie: porządki, te sprawy, a że nie mam już szkiców nie wiem czy uda mi się po świętach w piątek dodać ;c

piątek, 15 marca 2013

10. „to miejsce wydaje się… magiczne.”





Droga trochę zarosła, ale to nic. Stawiałam kolejne kroki powoli i ostrożnie myśląc o tym by ponownie zobaczyć to moje jedyne miejsce na Ziemi. Aby znów móc wejść do tej tajemniczej, starej, zrujnowane altanki. Aby ponownie popatrzeć na zachód słońca opierając się o zniszczone drewno. Nie wiem co mnie przyciągało do tego miejsca, ale ono było w pewnym sensie magiczne. Wcześniej śmiałam się z mojej teorii na temat tego miejsca. Magia? Proszę was… ale teraz? Teraz się to zmieniło. Teraz jestem Altersem… wow, jak to dziwnie brzmi. W ogóle ta cała sytuacja jest jakaś chora. Odkąd wróciłam do żywych minęło zaledwie parę dni, a już tyle się zmieniło. Nie jestem z Mattem, z Amy dawno nie rozmawiałam, co mnie zżera od środka.
Poznałam Casidy, a moja pierwsza konfrontacja z jej chłopakiem Joshem była z pewnością dziwna. No bo jak można nazwać wpatrywanie się w osobę, tak jakby ci nie wiem co zrobiła. Czy ja kogoś zabiłam?! Najwyraźniej mnie nie polubił, zdarza się. Bardziej zależy mi na dobrej relacji z Chrisem. Nie wiem dlaczego, ale intryguje mnie ten chłopak. Z kolei sprawa ze Stefanem mnie przeraża. Ja go zahipnotyzowałam! A nawet o tym nie wiedziałam. Ale może to i dobrze?
Drzewa się przerzedzały. Było już powoli widać zieleń polany i ogrom altanki. Przyspieszyłam kroku, nie mogąc się już doczekać. Czułam jak od środka napełnia mnie energia. Wreszcie dostałam się na polanę. Stanęłam na jej skraju, przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech wdychając świeże powietrze. Pachniało cudownie, tak naturalnie, lasem. Po chwili postanowiłam podążyć do mojego stałego miejsca. Musiałam okrążyć budowlę, ponieważ wejście było z drugiej strony. Powoli dążyłam do celu, kiedy przez wypaczone deski zobaczyłam sylwetkę chłopaka. Miał brązowe włosy i był dobrze zbudowany – tyle na tą chwile mogłam o nim powiedzieć. Zbliżałam się do niego z zaciekawieniem. Stanęłam chowając się odrobinę za ścianką. Wiem, że to głupie, ale nie miałam pojęcia co zrobić. Nigdy nikt oprócz mnie tu nie był. Wpatrywałam się intensywnie w chłopaka wiedząc, że jeśli mnie przyłapie to chyba się spalę ze wstydu, ale nie mogłam tego przerwać. Wydawał mi się jakiś taki znajomy. W pewnym momencie obrócił głowę tak, że miałam pełny wgląd na jego lewy profil. Teraz byłam pewna, to był chłopak z Graise, Chris. Moje myśli piorunowały najróżniejsze pytania. Skąd on się tu wziął? Czy wie, że tu jestem i tylko udaje? Czy jednak zostałam niezauważona? Czy będzie mnie darzył takim samym negatywnym uczuciem jak jego brat? Miałam nadzieję, że nie. Poruszyłam się odrobinę, czując mrowienie w nogach. Niestety moja niezdarność dała za wygraną i pech chciał, że stanęłam na suchej gałązce, tym samym wydając dźwięk, który pośród otaczającej nas ciszy wydawał się sto razy głośniejszy. Brunet momentalnie spojrzał na mnie. Przestraszyłam się, ale z drugiej strony to miejsce określałam jako ‘moje’ jeszcze kilka lat przed jego pojawieniem się w mieście. Miałam co do niego pełne prawo. Przynajmniej takie miałam założenie.
Chris, wpatrywał się we mnie z niemniejszym zdziwieniem. Cisza między nami zaczęła być uciążliwa. Nie wiedziałam co zrobić, ale w pewnym momencie zdałam się na odwagę i nareszcie się odezwałam:
- Co ty tu robisz? – spytałam się starając się, aby mój głos nie wydał się surowy, a bardziej przepełniony ciekawością.
- Chciałem cię spytać o to samo – uśmiechnął się, a mnie gorąco wypełniło od środka.
Również się uśmiechnęłam.
- Jestem Chris – wyciągnął do mnie rękę.
W chwili, kiedy nasze dłonie się zetknęły, poczułam jak przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Nie chciałam kończyć uścisku, ale to by było dziwne. Powoli przywróciłam rękę do poprzedniego stanu.
- A więc… jak znalazłeś moją altankę? – spytałam lustrując wzrokiem budowlę, a później ponownie na niego spojrzałam
- To twoja altanka? – widziałam w jego oczach zmieszanie. – Przepraszam, nie wiedziałem.
Zaśmiałam się delikatnie. Jego krępacja była nadzwyczaj zabawna.
- Ach, nie do końca moja. Po prostu bardzo często tu przychodzę od niepamiętnych czasów i nikogo nigdy tu nie widziałam. Jak tu trafiłeś?
Spuścił wzrok i delikatnie się zarumienił. Zmarszczyłam brwi. To było dziwne.
- Nie wiem, coś kazało mi tu przyjść, a jak zobaczyłem altankę to postanowiłem zaczekać do zachodu słońca. Zawsze lubiłem na niego patrzeć, a to miejsce wydaje się… magiczne – spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.
Mówił z wielkim przejęciem i emocjami, a ja czułam jakby opowiadał moją własną historię. Dokładnie pamiętam jak byłam mała i poszłam na spacer. Jakaś niewidzialna siła kazała mi tu przyjść. Siedziałam i czekałam na zachód słońca. Od tego się wszystko zaczęło.
- Zachód słońca tutaj wydaje się inny, lepszy – powiedziałam rozmarzonym głosem.
Chris uśmiechnął się pod nosem i przez chwilę trwała między nami cisza, którą tym razem przerwał on:
- A jak ty masz na imię? – wydawało mi się, że jeśli przebywa w towarzystwie Casidy to powinien mnie znać, ale i tak zrobiło mi się głupio. Poczułam jak na moje policzki wkradają się różowe plamki.
- Melissa – powiedziałam wznosząc wzrok. – Ty jesteś bratem Josha?
Najwidoczniej moje pytanie go zaskoczyło.
- Tak – powiedział wreszcie odrobinę nieśmiało. – Skąd wiesz?
- Casidy – odpowiedziałam krótko i się uśmiechnęłam.
On zaśmiał się krótko i popatrzył jak słońce wędruje ku horyzontowi. Stawało się coraz ciemniej.
- Wiesz już wszystko? – spojrzał na mnie.
- Tak – powiedziałam z niejakim zadowoleniem.
- Pewnie się domyślasz, że ja też… - nie dokończył, nie musiał.
- Tak – powtórzyłam.
- Ach, ta Casidy – zaśmiałam się delikatnie, on również.
W pewnym momencie usiadł na schodkach prowadzących do wnętrza altanki. Zrobiłam to samo, jednak zachowując odpowiednią odległość. Nie wiedziałam co wie na mój temat i jak jest do mnie nastawiony, ale był miły.
Po raz kolejny nastała cisza. Tym razem wcale nie ciążyła. Po prostu oboje patrzyliśmy na chowające się słońce. Powoli zapadał zmrok.
- Muszę już iść – oznajmił w chwili, kiedy otuliła nas ciemność.
Zasmuciłam się, ale pocieszeniem było to, że nie było widać mojej zawiedzionej miny. Białe zęby chłopaka błysnęły w uśmiechu. Może jednak widział moją minę?
Wstał, a ja wzrokiem śledziłam jego poczynania. Myślałam, że po prostu odejdzie, ale on stanął przed altanką przy krzakach. Nie miałam pojęcia co ma zamiar zrobić. Przyglądałam mu się z nieukrywaną ciekawością. W pewnym momencie ukucnął,
wyciągnął prawą rękę i zatrzymał tuż nad ziemią. Rozłożoną dłoń ostrożnie unosił do góry. Pomimo nocy, widziałam skupienie na jego twarzy. 

piątek, 8 marca 2013

9. „– Ale nie mam zamiaru tak dłużej żyć!”


Blondynka stała tuż przede mną szeroko się uśmiechając. Patrzyła na mnie wielkimi, niebieskimi oczami. Moją uwagę przykuła nie tylko ona, ale i czarne Audi, a konkretnie jego kierowca. Był nim ów chłopak, z którym wymieniłam ‘parę spojrzeń’. Patrzył się na mnie. W pewnym momencie się uśmiechnął, ja go odwzajemniłam, dziewczyna to spostrzegła i się odwróciła. Najwyraźniej spojrzała na niego jakimś swoim dziwnym wzrokiem lub dała mu znak, którego nie widziałam, co oznaczało, że ma odjechać, ponieważ po chwili pomachał mi wciąż mając na twarzy uśmiech i pojechał.
- Cześć Melissa – powiedziała wreszcie patrząc na mnie radośnie.
Była przepełniona optymizmem, aż od niej emanował.
- Cześć… - nie wiedziałam co mam powiedzieć, nie znałam jej imienia, a tym bardziej powodu jej przybycia.
- Jestem Casidy – podała mi rękę. Uścisnęłam ją.
- Miło mi.
- Mi również – patrzyłam na nią, a ona wciąż się uśmiechała.
- Mogę wejść? – spytała.
- Jasne – odpowiedziała trochę się wahając, ale nie sądzę by taka drobna, miła istotka mogła mi coś zrobić, więc ją wpuściłam.
Zajęła miejsce na wysokim krześle barowym, a ja po drugiej stronie blatu.
- A więc… co cię do mnie sprowadza – zadałam wreszcie kluczowe pytanie.
Blondynka stuknęła się ostentacyjnie w czoło.
- Ach – dodała przy tym i jej ręka znów spoczęłam na blacie. – Ty nic nie wiesz. Może zacznę od początku – patrzyłam na nią z zaciekawieniem, nie miałam pojęcia o co może jej chodzić. – Zaczęło się z dniem twojego powrotu do życia…
- Skąd o tym wiesz? – wtrąciła, a ona krótko się zaśmiała.
- Właśnie o to tu chodzi – tak naprawdę nie miałam pojęcia o co chodzi. – Z dostaniem tak zwanej drugiej szansy, automatycznie dostajesz kartę wstępu do świata Alter Locus, stajesz się Altersem – tłumaczyła powoli, a ja zaczęłam łapać o co chodziło w tamtej rozmowie w Graise, co jakiś czas kiwałam głową na znak, że nadążam. – Ja jestem twoim mentorem. Na początku będę ci pomagać oswoić się z tym wszystkim. Wiesz ze zmianami, z nowym światem – przez cały czas gestykulowała.
- Ty też jesteś Altersem?
- No oczywiście – odpowiedziała z uśmiechem. – Na początku – znów zaczęła tłumaczyć. – Będą takie drobne zmiany. Jak inny kolor oczu, ewentualnie drobne zmiany w wyglądzie, co nie wpływa na zdrowie czy coś innego. Jest też coś co uszczęśliwi każdą dziewczynę – jej uśmiech stał się szerszy. – Ludzie z Alter Locus są szczupli, nigdy nie mają problemów z ciałem, bo praktycznie rzecz biorąc powinni być martwi – z dźwiękiem tego słowa wzdrygnęłam się. – Teoretycznie każdy ma też jakąś moc oprócz hipnotyzowania.
- Hipnotyzowania?
- Tak. Wiesz przekonujesz kogoś do swoich racji i takie tam – przed oczami stanął mi Stefan.
- Jak się to objawia? W sensie, kiedy wiem, że kogoś zahipnotyzowałam.
- Z reguły przez jego oczy jakby przepływa… hm… jakby to ująć? Chmura? Coś takiego.
- Ohh – tylko tyle zdołałam z siebie wykrzesać.
- Zahipnotyzowałaś już kogoś? – zapytała ze znaczącym uśmieszkiem.
- Tak jakby – powiedziałam tonem, jakby przyznawała się do winy. – Da się to kontrolować?
- Jasne, wszystko w swoim czasie.
Zapadła cisza, którą przerwałam dopiero po chwili.
- Dlaczego właściwie zostałam – chwilę zawahałam się nad tym słowem. – Altersem? Jest tu jakaś zasada czy to czysty przypadek?
- Heh – wydała z siebie dziwny dźwięk, niby to śmiech, niby krótkie wzdychanie, w sumie nie wiadomo co. – Tu nie rządzi żadna zasada, ale da się zauważyć kilka nazwisk Altersów z przełomu XIX i XX wieku. Była wtedy wielka reformacja, która dotknęła szczególnie to miasto – w jej oczach było widać zafascynowanie.
- A ja… ja też się do nich zaliczam? W sensie… czy moje nazwisko…? – Casidy widząc moje zmieszanie, uśmiechnęła się lekko.
- Tak. Masz na nazwisko Minne, tak jak Georges Minne. Ja nazywam się Klimt, tak jak Gustav Klimt, a mój chłopak ma nazwisko po Maurice’ym Denisie.
- Twój chłopak? – stanął mi przed oczami chłopak w ciemnym Audi, nie to nie mógł być on.
Pomimo to czułam lekkie zaniepokojenie.
- Tak, pamiętasz tych dwóch w Graise, którzy byli razem ze mną? – przytaknęłam. – To Chris i Josh – uśmiechnęła się.
- Ten co cię podwoził to twój chłopak? – spytałam, aby zaspokoić rosnącą we mnie ciekawość.
- Nie – jej uśmiech się rozszerzył. – To był Christopher, brat mojego chłopaka.
- Ahh… - kamień spadł mi z serca.

Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas, ale nie długo. Okazało się, że Casidy posiada niezwykłą wiedzę na temat czasów secesji, w których to miała miejsce melius – zmiana na ‘lepsze’. Co do tego nie byłam pewna, ale moja wiedza była ograniczona, za to Cas jest specjalistką.
Naszą pogawędkę przerwał martwiący się Stefan. Zadzwonił do mnie, aby przypomnieć mi o mojej wizycie u lekarza. Zupełnie bym o niej zapomniała gdyby nie on. Po prostu za dużo się dzieje.
W każdym razie, już koło 15 byłam pod gabinetem dr Hilsona. Siedziałam na białym, plastikowym krześle czekając na moją kolej. Zdążyłam porozmawiać z Irmą – pielęgniarką – o aktualnościach. Co jakiś czas spotykamy się na ‘ploty’. Kiedy ani Matt, ani Amy, ani Jason czy Margaret nie mogli być w szpitalu, zżyłam się właśnie z nią. Miło się nam gawędziło.
Podążałam wzrokiem za znikającą za jakimiś drzwiami Irmą. I zostałam sama. Dziwne, ale nikogo tu nie było. Zapadła cisza, która została po chwili zmącona. Odgłosy kłótni wydobywały się z gabinetu. Zaniepokoiłam się odrobinę i nadstawiłam uszu z zaciekawieniem.
- Przecież możesz to zrobić! – dało się usłyszeć podniesiony, damski głos.
- Dobrze wiesz, że to ryzykowne! – to z pewnością musiał być dr Hilson. – Skąd masz pewność, że się uda?!
- Nie mam – to było już wypowiedziane ciszej. – Ale nie mam zamiaru tak dłużej żyć! – z kolei to było głośniejsze i z całą pewnością bardziej stanowcze.
Zmarszczyłam brwi. Nie miałam pojęcia o co może chodzić. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszła z nich dość wysoka dziewczyna. Może w wieku Margaret. Miała kruczoczarne, długie włosy i wielki grymas na twarzy. Patrzyłam na nią oszołomiona, a ona ‘zaszczyciła’ mnie jedynie przelotnym spojrzeniem. Wodziłam za nią wzrokiem aż zniknęła za rogiem. Wtedy weszłam do gabinetu. Lekarz siedział przy sowim biurku trzymając się za głowę, najwyraźniej się nad czymś głowiąc. Nie zauważył mnie więc głośno odkaszlnęłam. W tym momencie jego oczy na mnie spojrzały. Wysilił się na uśmiech, który odwzajemniłam.
- Melissa. Usiądź – wskazał mi krzesło, naprzeciwko siebie.
Reszta kontroli przebiegła pomyślnie. Mężczyzna musiał jedynie powtórzyć parę badań, ponieważ przez swoje roztargnienie, źle odczytał wyniki. Mimo to, ja zachowywałam stoicki spokój i z zaciekawieniem obserwowałam każdy jego nerwowy ruch. Nareszcie mogłam wyjść. Doktor pożegnał mnie uśmiechem, już bardziej przekonującym niż na początku. Wyszłam na korytarz. Tam powitał mnie kolejny szokujący widok. Na krześle, które poprzednio zajmowałam, siedział teraz koleś z baru. Wpatrywałam się w niego przez chwilę stojąc naprzeciwko. Zastanawiałam się co też tu robi. On po prostu siedział ze wzrokiem wbitym w wyświetlacz telefonu. W pewnym momencie podniósł wzrok. Jego zielone oczy napotkały moje.

-------------------------------------------------------------------------------------
Hej Miśki!!
Jestem z Was dumna! Gościliście u mnie już ponad 1000 razy, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i miło się czytało. postaram się dodać następny w piątek, ale to wszystko zależy od weny i czasu ;c Jak na razie, komentujcie i gwałćcie przycisk 'czytam', chcę wiedzieć ile Was tu jest.
Wasza Candice ;***

piątek, 1 marca 2013

8.”- Uuu, kochanie. Chyba jesteś trochę mokra „


- Tak – uśmiechnął się zawadiacko, nie do końca mi się to podobało. – Wróciłem skarbie – jego śnieżnobiałe zęby zalśniły w mroku.
- Nie mów do mnie skarbie – zaprzeczałam sama sobie, lubiłam jak się tak do mnie zwraca.
- Oj kochanie – uśmiechnął się triumfalnie. – Nie bądź taka niedostępna. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
Przed oczami stanął mi James i jego czekoladowe oczy. Zachodzące słońce i to zimno. Od razu na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
- Zimno ci – stwierdził, a jego głos zrobił się jakby… opiekuńczy? To do niego nie pasowało. – Chodź – zachęcił.
Przez chwilę chciałam wejść, tak odruchowo.
- Nigdzie z tobą nie jadę – skrzyżowałam ręce na piersi i zapatrzyłam się w przestrzeń.
- Jak chcesz – z powrotem popatrzyłam na niego, a w jego oczach dojrzałam dziwny błysk.
Zasunął szybę i ruszył przed siebie, tak po prostu.
Ugh… nadal było mi zimno, ruszyłam powoli przed siebie. Wciąż słyszałam jak oddala się swoim Porsche. W pewnym momencie słyszałam głośny dźwięk coraz wyraźniej, jakby się zbliżał. Zmarszczyłam brwi i się odwróciłam. Okazało się, że ponownie zatoczył koło, a teraz znów jedzie w moją stronę.
On jest niemożliwy!
Rozpędzał się coraz bardziej, a ja szłam dalej. Zakręt był blisko, dźwięk był coraz głośniejszy, a samochód coraz szybszy. Przerażenie wkradło mi się do serca. Ten niebywały kretyn jechał za szybko, mógł spowodować wypadek. Mógł zrobić krzywdę nie tylko sobie, ale i innym. A jedyną osobą przebywającą w pobliżu byłam ja. Nie otrzymam już trzeciej szansy.
W pewnym momencie stanęłam. Nie było sensu iść dalej. Jeszcze faktycznie nie wyrobi na zakręcie, a nie mam zamiaru się tam znajdować.
Słyszałam jak się zbliża. Już był tak blisko, a mi serce podskoczyło do gardła. Bałam się.
Tuż za mną zaczął hamować. Ten wariat zaczął hamować! Wjechał z wielkim impetem w ogromną kałużę, która znajdowała się niedaleko mnie. Rozprysk był wielki. Na moje nieszczęście dosięgnął również mnie. W sumie nic dziwnego.
- Ty kretynie! – wydarłam się otrząsając się z wody co nie dużo dało, ponieważ i tak cała byłam mokra. Nie wiedziałam czy usłyszał. W każdym razie cofnął się do mnie, stanął i zaczął powoli osuwać szybę w dół.
- Uuu, kochanie. Chyba jesteś trochę mokra – uśmiechnął się złośliwie.
Myślałam, że mnie krew zaleje.
- Ty idioto – zaczęłam trząść się z zimna.
- Zimno ci – stwierdził, a ja ponownie zobaczyłam błysk w jego oczach. Czy on się ode mnie nareszcie odczepi? Znam go ze dwa dni.
- Co ty nie powiesz?! Jakiś kretyn oblał mnie wodą!
- Musiał być bezmyślny. Pozwól, że odkupię jego winy.
- Nie mam mowy – wiedziałam co mu chodzi po głowie. – Nigdzie z tobą nie jadę!
Widziałam jak rusza ostentacyjnie oczami. Skrzyżowałam ręce na piersi i trzęsąc się z zimna poszłam w stronę domu. On podążał za mną powoli, czułam jak obserwuje każdy mój krok. Irytowało mnie to… co ja mówię?! On mnie cały irytował. Czułam się strasznie, łzy piekły mnie w oczy, ale nie chciałam się rozpłakać, nie mogłam. Dzisiejszy dzień jest dziwny. Jeśli już każdy ma tak wyglądać to ja dziękuję.
Śledził mnie – jak można to tak nazwać – jeszcze tylko kawałek. Potem ruszył gwałtownie i znów zrobił pokazówkę. Po jakiś 10, może 15 minutach, przekraczałam próg mojego domu. Z salonu słychać było szum telewizora. Było już późno. Zdjęłam przemoczone buty, postawiłam je pod grzejnik i poszłam dalej. Stanęłam dopiero, kiedy zobaczyłam Margaret i Jasona leżących na kanapie. Oboje od razu zwrócili oczy w moją stronę. Widziała w nich troskę i ulgę. Nareszcie byłam w domu, wróciłam. Ale było też przerażenie, przecież byłam cała mokra.
- Co się stało? – pierwsza zabrała głos Margaret.
Ja nic nie odpowiedziałam, zacisnęłam tylko wargi w wąską linie i powstrzymując łzy, udałam się szybko na górę. To było dla mnie zbyt wiele. Kiedy tylko weszłam do swojego pokoju, od razu rzuciłam się na łóżko. I wtedy łzy poleciały. Po chwili do pokoju ostrożnie weszła Margaret. Jason nigdy nie był dobry w poradach na temat relacji damsko-męskich i tego typu rzeczach. Zapewne już wiedzieli o Amy i Matt’cie.
Świadomość, że nie muszę tego opowiadać była dla mnie zbawienna.
Dziewczyna podeszła do mojego łóżka, delikatnie usiadła i mnie objęła. Wtuliłam się w nią i tylko co chwila pociągałam nosem, aż ona się odezwała.
- Wiem, że ci ciężko. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nie wiem co mogłabyś zrobić – wyczuwałam wielką przemowę, ale nie chciałam jej przerywać. – Ale wiem, że ty dasz radę, bo jesteś silna. Może właśnie dlatego dostałaś drugą szansę? Może tak właśnie miało być? Może wciąż tutaj jesteś, bo masz pokazać innym jak można lepiej żyć i jak przebaczać? O tym ty sama musisz zdecydować i znam cię na tyle dobrze, że wiem, że podejmiesz dobrą decyzję, i że tego tak nie zostawisz, i że wszystko będzie dobrze – wszystko szeptała mi do ucha. Faktycznie pomagało, byłam jej wdzięczna. Miała rację, przecież jestem silna, dam sobie radę.
- Dziękuję – to było jedyne co wyszeptałam.
Byłam jej wdzięczna też za to, że nie skomentowała mojego mokrego ubrania. Leżałyśmy tak aż usnęłam.
Obudziły mnie promienie słońca. Spojrzałam w stronę okna. Słońce świeciło, niebo było bezchmurne – to dobry znak. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Poruszyłam się by ułożyć się wygodnie. Zauważyłam, że była przykryta kocem, ale również przypomniałam sobie o mokrym ubraniu, które cały czas miałam na sobie.
Wstałam niechętnie i udałam się do łazienki. Prysznic okazał się zbawczy, a suche, świeże ubrania tym bardziej. Zeszłam na dół. Była już 11, Margaret i Jason byli w pracy, a ja postanowiłam coś zjeść. Przydałby mi się taki Stefan i jego pyszne naleśniki, ale nie można mieć wszystkiego. Dziś byłam zdana na siebie. Płatki z mlekiem okazały się być idealnym pomysłem – mało roboty, mało co można zepsuć, chyba, że mleko wykipi. Ledwie co zdążyłam posprzątać po śniadaniu, usłyszałam dzwonnego do drzwi. Serce zaczęło mi bić szybciej. Mogła to być Amay, a nadal nie wiedziałam co jej powiedzieć. Mógł być to Matt, a do spotkania z nim też nie była gotowa. Mógł być to Stefan, ale tego akurat się nie boję. Ale mógł być to też James, który jakimś cudem zyskał mój adres. Wezbrała we mnie złość. Zacisnęłam palce na blacie i zaczęłam głęboko oddychać, wtedy niespodziewany gość dał o sobie znać po raz drugi. Udałam się w stronę drzwi. Naciskając klamkę, chwilę się zawahałam, ale już nie było odwrotu. Otworzyłam drzwi i widok osoby stojącej przed nimi zupełnie zbił mnie z tropu.