sobota, 6 lipca 2013

Epilog

Jego wargi odezwały się od moich. Teraz mogłam to obserwować jako… duch? Nawet nie wiem czym jestem. Patrzyłam na niego zalana łzami i zdziwiona, że mogę jeszcze płakać. Myślałam, że w moim obecnym ‘stanie’ nie mogę płakać.
Spojrzał na moją już bladą twarz i zaczął krzyczeć.
- Nie, nie, nie! Mel, nie odchodź! Proszę cię! Dla mnie! – trząsł mną, a ja płakałam stojąc za nim.
- Nie możesz mi tego zrobić! – oparł się o moje martwe ciało i schował twarz w moim zakrwawionym brzuchu. – Nie możesz… - wyszeptał. – Kocham cię… - jeszcze ciszej.
Coś we mnie pękło. Zostawiłam jeszcze jego.
Też cię kocham.
Szkoda, że nie może mnie usłyszeć.
Podeszłam do niego, chciałam go przytulić. Ale co ja martwa mogę?
Podniósł się do pozycji siedzącej. Wyglądał jakby wpadł na genialny pomysł. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Sięgnął po coś do kieszeni. Bacznie obserwowałam każdy jego ruch. Nagle coś zabłysło.
Nie, nie, nie!
Zobaczyłam nóż.
Proszę nie!
Próbowałam go wyrwać, ale nie mogłam.
Proszę, nie rób tego!
Żadne moje słowa do niego nie docierały, ale za to akurat go winić nie mogłam.
- Kocham cię Mel…
O Boże, nie!
To były jego ostatnie słowa, po czym wbił sobie nóż prosto w klatkę piersiową.
Zagrzmiało. Zobaczyłam błyskawicę. Usłyszałam ogromny trzask.
Ktoś przytulił mnie od tyłu.
- Boże, James, co ty do cholery zrobiłeś!?
Najpierw na niego nakrzyczałam, ale kiedy mnie przytulił, wtuliłam się jeszcze bardziej.
- Chodź, pokażę ci coś – powiedział do mnie.
Nie wiedziałam, że mogę się tak szybko przemieszczać, ale tuż po chwili, mogliśmy oglądać dwa upadłe, płonące drzewa.
- Tak właśnie znikamy – uśmiechnął się, obejmując mnie w talii.
- Już dwa razy upadliśmy obok siebie – powiedziałam bez emocji, patrząc się w płomienie.
Popatrzył na mnie.
- Przypadek? – na jego twarzy pojawił się uśmieszek.
Teraz ja spojrzałam na niego.
- Nie sądzę – uśmiechnęłam się.
Znów mnie pocałował. Był delikatny, ale najwyraźniej matka natura, nie chciała oglądać naszych czułości i piorun znów walnął w drzewo. Ogień wzrósł, a my tylko patrzyliśmy.
Odwróciłam się i ujrzałam drzwi. Znowu. Splotłam nasze dłonie. Zastanawiałam się co teraz będzie.
- Idziemy? – spytał się mnie, a ja po chwili namysłu pokiwałam głową.
Ruszyliśmy ‘w stronę światła’ i znów ironia losu. James otworzył drzwi i już mieliśmy przejść.
- Chwila – zatrzymałam go.
Nie wiedziałam co się z nami stanie, a musiałam mu coś powiedzieć. Spojrzał na mnie.
- Też cię kocham – oboje się uśmiechnęliśmy.
Teraz już mogłam przechodzić. Puścił mnie przodem i ukradkiem złożył delikatny pocałunek na moim policzku.
Właśnie przekraczamy światło we dwoje. Czułam, że tak powinno być. Czułam, że właśnie dlatego wróciłam. By znaleźć Jamesa. Nie każdy ma szansę na miłość, a ja miałam ich aż za nadto. Świat chciał bym znalazła ją tuż przed śmiercią.
Samobójstwo Jamesa było chyba najlepszym dowodem miłości. Nie wiedziałam jak mam się mu odwdzięczyć, ale miałam na to całą wieczność.

----------------------------------------------------

Hej Miśki!
Chciałam podziękować moim wszystkim czytelnikom za ich wspaniałość, za to że byli ze mną. Dziękuję za każdy komentarz, za każde wejście, za każde zaobserwowanie, za wszystko.
Kocham Was i mam nadzieję, że spodobało Wam się zakończenie.
Zapraszam na mój nowy blog fanfiction. Mam nadzieję, że się spodoba
Much love,
Candice xx.

sobota, 29 czerwca 2013

26. „- Mam pomysł”

Na specjalne zamówienie Koteczka ;* Buźki słońce, dzięki, że czytasz ♥

Taki prezencik ode mnie specjalnie dla tego rozdziału: >>KLIK<<

- James co się dzieje?! – zaczęłam panikować, gdy ten nerwowo rozglądał się po lesie.
- Ktoś tu jest – szepnął.
Złapał mnie za rękę i przybliżył do siebie jeszcze bardziej. Szelesty było słychać coraz bliżej.
Niespodziewanie zaczął uciekać ciągnąc mnie za sobą. Oczy mi się przeszkliły, żołądek też nie czuł się najlepiej, ale biegłam ile miałam siły w nogach. Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę.
- Mel, biegnij! Słyszysz!? – krzyczał na mnie, choć doskonale wiedział, że robię co tylko mogę.
Usłyszałam postrzał. Moje ciało zadrżało, a umysł uciekł w przeszłość.
*flashback*
Otworzył usta by coś powiedzieć, a potem je zamknął nie wydając żadnego dźwięku. Patrzyłam na niego jak głupia.
- Po prostu to powiedz – głos mi się załamał, a w oczach stanęły łzy, z którymi próbowałam walczyć.
Wsadził ręce do kieszeni i popatrzył gdzieś w bok.
- Odezwij się! – zaczęłam dramatyzować. Z oczu popłynęły mi łzy.
Zrobił krok do przodu, tym samym znalazł się w środku mojego domu. Zamknął za sobą drzwi. Każdą czynność wykonywał spokojnie i dokładnie. Stanął tak cholernie opanowany, a ja nie wiedziałam czy być na niego zła, czy może raczej czuć smutek. Łzy cisnęły mi się do oczu przez wszechobecną ciszę, której on nie miał zamiaru przerwać. To nie było moje wymarzone pożegnanie. Wcale nie chciałam się żegnać…
- Będziesz teraz tak stał!? Najpierw mnie ratujesz, a potem się nawet nie odzywasz!? Tak to ma wyglądać!? – podniosłam głos, kierowała mną czysta histeria. – Nie chcę takiego pożegnania! Nie chcę się żegnać, rozumiesz?! – wpatrywał się we mnie, co tylko mnie irytowało. – Czemu się tak patrzysz!? – wybuchłam. – Chyba nie myślisz, że ta cała cholerna akcja w Graise to moja wina!? Jesteś cholernym dupkiem! – zaczęłam krzyczeć, płakać i bić go pięściami choć wiedziałam, że go to nie boli.
Zaniosłam się płaczem i poczułam jak silne ramiona mnie otaczają. Na początku się sprzeciwiałam, ale oboje doskonale wiedzieliśmy, że tego chciałam. Mogłam się wypierać ile wlezie, ale tak było.
- Nie chce tego… - załkałam w jego podkoszulek, który powoli robił się mokry przez moje łzy.
Przytulał mnie tak dłuższą chwilę. A może to było tylko kilka sekund? Czułam się jakbyśmy trwali tak całą wieczność.
- Ja też tego nie chcę – szepnął mi wprost do ucha.
Zarówno ja, tak i on, wiedzieliśmy że chodzi o wyjazd. Nie chciałam nigdzie jechać. Nie pasowałam do tego świata, nie poznałam go, nie zdążyłam jeszcze poznać nowej siebie.
- Mam pomysł – powiedział i odsunął się ode mnie tak, by widzieć moją zapłakaną twarz, jednoczenie nie wypuszczając mnie z uścisku.
*end of flashback*
Nie wiem czemu to mi się przypomniało, ale cała ta sytuacja miała początek właśnie w tym. Zaniosłam się płaczem, nie miałam już siły.
- James… Ja… nie…mogę… - dyszałam przez łzy.
- Proszę cię Mel, zrób to dla mnie – w jego oczach widziałam przerażenie, kiedy na chwile stanęliśmy. – Już prawie nam się udało. Musimy to tylko przeżyć, rozumiesz?
Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam nawet wiedzieć jak wyglądam, taka cała zapłakana i bez sił. Pokiwałam głową i znów ruszyliśmy. Wymijaliśmy drzewa w ostatniej chwili, a ja zawsze miałam wrażenie, że zaraz w nie wpadnę. Gdyby nie James, pewnie by tak było.
Usłyszałam kolejny strzał. Wzdrygnęłam się, a Corelli ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy.
Kolejny strzał. Tym razem pocisk trafił w drzewo obok. Moje serce podskoczyło do gardła. Dzięki adrenalinie siły mi wróciły i próbowałam biec jeszcze szybciej.
Nie mam pojęcia, gdzie zmierzaliśmy, ale miałam nadzieję, że jak najdalej stąd.
Kolejny strzał. Coś opadło ciężko na ziemię. I kolejny. I znów ofiara. Bałam się odwrócić, by ujrzeć kto stracił życie. Co ważniejsze, nie miałam na to czasu.
Nagle James coś zobaczył i pociągnął mnie mocniej. Starałam się biec szybciej, wiedziałam, że go opóźniałam.
- Skarbie, szybciej! – poganiał mnie.
To, że nazwał mnie skarbem, wcale mi nie pomogło.
Poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej.
Wszystko zaczęło dziać się szybciej. Zaczęło się od kolejnego strzału. Wiedziałam, że napastnik jest blisko, ale nie aż tak. Potknęłam się…? Nie. Upadłam, ale dlaczego? Dopiero po chwili zdałam sobie, że to mnie postrzelono. Zobaczyłam jak za mną, ta dziewczyna, chyba Suzan, próbuje strzelić do Jamesa, ale słyszę kolejny strzał i on a również pada. Skąd do cholery James miał broń?
Chwila.
To nie James. Ujrzałam zaszklone oczy Stefana. Ponownie mu umieram, ponownie go zostawiam. Skąd on się tu wziął?! Czemu musi to widzieć?!
- Leć po apteczkę! Cokolwiek! – krzyknął do niego James.
Jego głos się łamał, a po moich policzkach spływały łzy.
Mój najlepszy przyjaciel zastrzelił dziewczynę, która chciała mnie zabić. Co gorsze, jak na razie jej się to udaje.
- Proszę Mel, nie odchodź – uklęknął przy mnie, złapał mnie za rękę, nie wiedział co zrobić.
Ból w klatce piersiowej był ogromny, traciłam mnóstwo krwi. Nie trafiła mnie w serce, ale zbyt blisko bym przeżyła, wiedziałam, że to koniec. Znowu. O ironio.
Pogłaskałam jego policzek, a on zbliżył swoje usta do moich. Ostatnie co poczułam to ciepło jego warg na moich.
----------------------------------------------
Hej Miśki!
Proszę mnie nie zabijać! To jeszcze nie koniec! Czeka nas jeszcze epilog ;)
Mam nadzieję na komentarze z Waszej strony.
Całuję,
Candice