- O czym ty mówisz? –
próbowałam ukryć zdezorientowanie, wywołane zadanym pytaniem.
- Dobrze wiesz o czym mówię, Lis. Jesteś jedną z nich. Nawet nie próbuj nic przede mną ukrywać – Irma stała przy swoim.
Nastała cisza. Nie miałam pojęcia co mam powiedzieć.
- Właśnie – skwitowała.
- Co teraz zrobisz? – spytałam zaniepokojona.
- Nic. Co miałabym zrobić? – zapytała zdziwiona, ale nie tak jak ja.
- Jak to? Przecież to nie jest normalne. To co robimy.
Uśmiechnęła się.
- Powiem ci coś, okay? – teraz poczułam się jak małe dziecko, któremu daje radę.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z różnicy wieku między nami. Niby to z jakieś 5 lat, ale wcześniej tego nie odczuwałam.
W odpowiedzi pokiwałam głową, a ona zadała kolejne pytanie:
- Wiesz skąd się o tym dowiedziałam?
Zdezorientowana pokręciłam przecząco głową.
- Od doktora Hilsona – uśmiechnęła się z triumfem.
- Co? – powiedziała zdziwiona.
- Widziałam twoją kartotekę – zatrzymała się na chwilę. – Zauważyłam, że parę faktów się nie zgadza. Poszperałam w dokumentach innych pacjentów Hilsona i wszyscy mieliście pewne niejasności. Jakby coś ukrywał. Nie pisał przyczyny poprawy stanu zdrowia czy czasu, w którym nastąpił – spojrzałam na nią, a z jej twarzy promieniował uśmiech, widać, że była z siebie zadowolona. – Pracuję tu już jakiś czas Mel i wiem, że coś tu musiało być nie tak. Umiem składać fakty w całość.
Uspokoiłam się. Nie może nas wydać. Jaki to miałby sens?
- Założę się, że nazwiska pacjentów też znasz. Denis, Klimt, Corelli…
Corelli? Chwila, przecież to nazwisko Jamesa! Nie, to akurat musi być przypadek. Przecież on nie ma nic wspólnego z Cassie.
Irma najwyraźniej nie miała mi już nic do powiedzenia. Może wiedziała, że Dennis to nazwisko Chrisa, a Klimt Cassie. Może zdawała sobie sprawę, że oni tu byli. Bo to, że James jest pacjentem Hilsona musiała wiedzieć. Przecież go zna.
- Idź spać, to był długi dzień – powiedziała do mnie spokojnie.
Pogłaskała mnie po policzku, tak jak to robiła moja mama. Przez ten jeden gest wszystkie wspomnienia wróciły, Każdy uśmiech w mojej głowie zadawał niemiłosierny ból. Oczy zajęły mi się łzami jak ogniem.
Ponownie zasnęłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Głowa mnie bolała od płaczu. Byłam wykończona. Dziękowałam Bogu, że nic mi się nie śni. Pamiętam, że jeszcze w… tamtym życiu (bo jak inaczej je to nazwać?) uwielbiałam miewać sny. Zawsze zanim zasnęłam, specjalnie przywoływałam dobre wspomnienia, by te zmieniły się w sny. Teraz najbardziej pragnęłam spokoju. Nie chciałam już śnić. Bałam się.
- Dobrze wiesz o czym mówię, Lis. Jesteś jedną z nich. Nawet nie próbuj nic przede mną ukrywać – Irma stała przy swoim.
Nastała cisza. Nie miałam pojęcia co mam powiedzieć.
- Właśnie – skwitowała.
- Co teraz zrobisz? – spytałam zaniepokojona.
- Nic. Co miałabym zrobić? – zapytała zdziwiona, ale nie tak jak ja.
- Jak to? Przecież to nie jest normalne. To co robimy.
Uśmiechnęła się.
- Powiem ci coś, okay? – teraz poczułam się jak małe dziecko, któremu daje radę.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z różnicy wieku między nami. Niby to z jakieś 5 lat, ale wcześniej tego nie odczuwałam.
W odpowiedzi pokiwałam głową, a ona zadała kolejne pytanie:
- Wiesz skąd się o tym dowiedziałam?
Zdezorientowana pokręciłam przecząco głową.
- Od doktora Hilsona – uśmiechnęła się z triumfem.
- Co? – powiedziała zdziwiona.
- Widziałam twoją kartotekę – zatrzymała się na chwilę. – Zauważyłam, że parę faktów się nie zgadza. Poszperałam w dokumentach innych pacjentów Hilsona i wszyscy mieliście pewne niejasności. Jakby coś ukrywał. Nie pisał przyczyny poprawy stanu zdrowia czy czasu, w którym nastąpił – spojrzałam na nią, a z jej twarzy promieniował uśmiech, widać, że była z siebie zadowolona. – Pracuję tu już jakiś czas Mel i wiem, że coś tu musiało być nie tak. Umiem składać fakty w całość.
Uspokoiłam się. Nie może nas wydać. Jaki to miałby sens?
- Założę się, że nazwiska pacjentów też znasz. Denis, Klimt, Corelli…
Corelli? Chwila, przecież to nazwisko Jamesa! Nie, to akurat musi być przypadek. Przecież on nie ma nic wspólnego z Cassie.
Irma najwyraźniej nie miała mi już nic do powiedzenia. Może wiedziała, że Dennis to nazwisko Chrisa, a Klimt Cassie. Może zdawała sobie sprawę, że oni tu byli. Bo to, że James jest pacjentem Hilsona musiała wiedzieć. Przecież go zna.
- Idź spać, to był długi dzień – powiedziała do mnie spokojnie.
Pogłaskała mnie po policzku, tak jak to robiła moja mama. Przez ten jeden gest wszystkie wspomnienia wróciły, Każdy uśmiech w mojej głowie zadawał niemiłosierny ból. Oczy zajęły mi się łzami jak ogniem.
Ponownie zasnęłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Głowa mnie bolała od płaczu. Byłam wykończona. Dziękowałam Bogu, że nic mi się nie śni. Pamiętam, że jeszcze w… tamtym życiu (bo jak inaczej je to nazwać?) uwielbiałam miewać sny. Zawsze zanim zasnęłam, specjalnie przywoływałam dobre wspomnienia, by te zmieniły się w sny. Teraz najbardziej pragnęłam spokoju. Nie chciałam już śnić. Bałam się.
Nie mam pojęcia jak on to
zrobił, ale właśnie jechała z Chrisem na zebranie.
- Jak udało ci się wydostać mnie ze szpitala? – palnęłam nagle.
Uśmiechnął się. Nadal patrzył w skupieniu na drogę. Słońce świeciło mu w twarz, a oczy zasłaniały czarne okulary.
- Porozmawiałem z doktorem Hilsonem – odparł zadowolony.
No tak.
- Stwierdził, że twój stan się polepszył i nie ma sensu trzymać cię tam dłużej – taa…- Kto jak kto, ale ty już musisz mieć dość tego szpitala.
Pokiwałam tylko głową na potwierdzenie. Dalej jechaliśmy w ciszy. W pewnym momencie otworzyła okno. Teraz mogłam delektować się świeżym, letnim powietrzem. Zamknęłam oczy, oparłam się o drzwi i głęboko oddychałam. Odnosiłam wrażenie, że wszystkie natrętne myśli schodzą gdzieś na bok. Nie ma problemów ani strachu. Jestem tylko ja i ta chwila. Nagle wiatr ustał. Wydałam jęk niezadowolenia i otworzyłam oczy. Staliśmy na parkingu przed ratuszem. Spojrzałam zdziwiona na Chrisa.
- Tu jest to zebranie? – spytałam dają nacisk na „tu”.
- Tak – uśmiechnął się i wysiał.
Po chwili był już pod moimi drzwiami. Otworzył mi je i pomógł wysiąść. Nie, że mi się to nie podobało. Niby taki zwykły gest, a cieszy.
- Poczekaj – zatrzymał mnie, kiedy chciałam wejść do budynku.
Patrzyłam na niego pytająco.
- Bo jest coś czego ci nie powiedziałem – zrobił skruszoną minę, a ja już czułam, że wpadał w furię. Ile jeszcze będzie tych tajemnic?! – Tylko zanim coś powiesz, wysłuchaj mnie. Proszę – dodał zanim zareagowałam ustnie.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i czekałam na wyjaśnienia.
- Bo widzisz… - widocznie nie wiedział jak mi to przekazać. – Rada ma bardzo surowe zasady – okay…- Kiedy już należysz do Altersów i osoba, którą ci wyznaczą „powstaje”, musisz podać jej takie coś jak eliksir miłości – no robi się ciekawie, nie powiem. – Nie wiem w jaki sposób to działa, ale wiem, że ma to zapobiec komplikacjom. Oni mają swój specjalny plan, w którym jest zapisane kto z kim ma być – teraz rozumiałam co oznaczało jego: „jesteśmy sobie zapisani”. – Kiedyś często pojawiały się problemy, bo nie każdy zgadzał się z decyzją Rady. Więc teraz zarówno ludziom jak i nam – wiedziałam co miał na myśli. – Podaje się eliksir. Niektórzy to nazywają remedium na problemy czy nieposłuszeństwa…
- Dlaczego mi go od razu nie podałeś? Mogę w ogóle mieć pojęcie o tym całym remedium? – wyrwało mi się, byłam taka ciekawa!
- Teoretycznie to, że ci wszystko teraz mówię, nie powinno mieć miejsca, a eliksir powinienem ci podać w szpitalu albo nawet wtedy w lesie, a ty nie powinnaś nic wiedzieć – wciąż nie odpowiedział na moje pierwsze pytanie, ale czułam, że to nie czas na drążenie tematu.
- I co teraz?
Niespodziewanie spojrzał w okno. Złapał mnie za dłoń i zaczął powoli iść do wejścia. Zrozumiałam, że zobaczył kogoś z Rady.
- Udawaj zakochaną, okay? – szepnął, kiedy przepuszczał mnie w drzwiach.
Okay, to zaczynamy tą szopkę… znów mówię do siebie.
Spletliśmy nasze dłonie razem. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Z jego twarzy również nie znikał uśmiech. Nie wiedziała czy gra, czy może jest w tym wszystkim szczypta prawdy. I to chyba bolało mnie najbardziej. Bo ja zaczynałam już czuć to przyjemne ciepło gdzieś w sobie, podczas gdy jego zachowanie może być jedynie fikcją stworzoną po to, by nie mieć kłopotów. Na dobrą sprawę mógł mi podać to cholerne remedium i byłoby po sprawie! Bo co mu zależy? Żyłabym w przekonaniu, że wszystko jest prawdą. Nie musiałabym się teraz zastanawiać. Nie cierpiałabym myśląc, że narzucono mu związek ze mną. Żyłabym w zbawiennej niewiedzy.
Zaczynam myśleć, że miłość mnie niedługo wykończy. Moim oczom ukazał się burmistrz Reed. Znałam go od dziecka, bo przyjaźnił się z moim ojcem. Pamiętam, że kiedy była jeszcze mała, wylądował w szpitalu w ciężkim stanie, ale w nieodgadnionych okolicznościach ozdrowiał. Teraz wszystko się składa w logiczną całość, o ile tą cała sytuację można określić mianem logicznej.
Niewiele się zmienił przez te lata. Ze mną też tak będzie? Też się już nie zmienię? Będę cały czas wyglądać tak samo? Uśmiechnął się na mój widok. Jak zawsze.
- Melissa! Jak miło cię widzieć! – rozłożył ramiona, by mnie przytulić.
Gdy byłam dzieckiem mówiłam do niego „wujku Steve”, teraz jakoś nie mogłam. Po śmierci rodziców został „burmistrzem Reedem”.
- Burmistrzu Reed, dawno pana nie widziałam – odparłam puszczając rękę Christophera i dając się uściskać.
- Oj dziecko, już ci mówiłem, mów mi Steve. Postarzasz mnie – udał obrażonego, po czym znów się roześmiał.
- Dobrze Steve – potaknęłam potulnie.
Jest burmistrzem i członkiem Rady (przynajmniej na to wygląda na obecną chwilę), wolę się mu nie sprzeciwiać. Był to dość tęgi mężczyzna, wiecznie uśmiechnięty. Rzadko go widywałam w czymś innym niż garnitur. Tak było i tym razem.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy – wytrącił mnie z zamyślenia Chris.
- Oh, nie – Steve najwyraźniej też nad czymś rozmyślał. – Chodźcie za mną – odwrócił się i podążył korytarzem do sali narad. Znałam ją doskonale. Przychodziła tu z tatą, kiedy jeszcze żył. Teraz również często odwiedzam to miejsce ze względu na stanowisko, które zajmuję w hierarchii miasta, w ramach spadku po tacie.
Chris objął mnie w talii, trzymając jedną moją dłoń. Uśmiechałam się do niego pomimo, że przypominał mi tym gestem Matta. Mimowolnie oczy mi się zaszkliły, ale nie pozwoliła łzom ujrzeć światła dziennego. Nie ma teraz czasu na płacz.
Właśnie przekraczaliśmy próg sali narad. Zaczęło się to czego właśnie się obawiałam.
- Jak udało ci się wydostać mnie ze szpitala? – palnęłam nagle.
Uśmiechnął się. Nadal patrzył w skupieniu na drogę. Słońce świeciło mu w twarz, a oczy zasłaniały czarne okulary.
- Porozmawiałem z doktorem Hilsonem – odparł zadowolony.
No tak.
- Stwierdził, że twój stan się polepszył i nie ma sensu trzymać cię tam dłużej – taa…- Kto jak kto, ale ty już musisz mieć dość tego szpitala.
Pokiwałam tylko głową na potwierdzenie. Dalej jechaliśmy w ciszy. W pewnym momencie otworzyła okno. Teraz mogłam delektować się świeżym, letnim powietrzem. Zamknęłam oczy, oparłam się o drzwi i głęboko oddychałam. Odnosiłam wrażenie, że wszystkie natrętne myśli schodzą gdzieś na bok. Nie ma problemów ani strachu. Jestem tylko ja i ta chwila. Nagle wiatr ustał. Wydałam jęk niezadowolenia i otworzyłam oczy. Staliśmy na parkingu przed ratuszem. Spojrzałam zdziwiona na Chrisa.
- Tu jest to zebranie? – spytałam dają nacisk na „tu”.
- Tak – uśmiechnął się i wysiał.
Po chwili był już pod moimi drzwiami. Otworzył mi je i pomógł wysiąść. Nie, że mi się to nie podobało. Niby taki zwykły gest, a cieszy.
- Poczekaj – zatrzymał mnie, kiedy chciałam wejść do budynku.
Patrzyłam na niego pytająco.
- Bo jest coś czego ci nie powiedziałem – zrobił skruszoną minę, a ja już czułam, że wpadał w furię. Ile jeszcze będzie tych tajemnic?! – Tylko zanim coś powiesz, wysłuchaj mnie. Proszę – dodał zanim zareagowałam ustnie.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i czekałam na wyjaśnienia.
- Bo widzisz… - widocznie nie wiedział jak mi to przekazać. – Rada ma bardzo surowe zasady – okay…- Kiedy już należysz do Altersów i osoba, którą ci wyznaczą „powstaje”, musisz podać jej takie coś jak eliksir miłości – no robi się ciekawie, nie powiem. – Nie wiem w jaki sposób to działa, ale wiem, że ma to zapobiec komplikacjom. Oni mają swój specjalny plan, w którym jest zapisane kto z kim ma być – teraz rozumiałam co oznaczało jego: „jesteśmy sobie zapisani”. – Kiedyś często pojawiały się problemy, bo nie każdy zgadzał się z decyzją Rady. Więc teraz zarówno ludziom jak i nam – wiedziałam co miał na myśli. – Podaje się eliksir. Niektórzy to nazywają remedium na problemy czy nieposłuszeństwa…
- Dlaczego mi go od razu nie podałeś? Mogę w ogóle mieć pojęcie o tym całym remedium? – wyrwało mi się, byłam taka ciekawa!
- Teoretycznie to, że ci wszystko teraz mówię, nie powinno mieć miejsca, a eliksir powinienem ci podać w szpitalu albo nawet wtedy w lesie, a ty nie powinnaś nic wiedzieć – wciąż nie odpowiedział na moje pierwsze pytanie, ale czułam, że to nie czas na drążenie tematu.
- I co teraz?
Niespodziewanie spojrzał w okno. Złapał mnie za dłoń i zaczął powoli iść do wejścia. Zrozumiałam, że zobaczył kogoś z Rady.
- Udawaj zakochaną, okay? – szepnął, kiedy przepuszczał mnie w drzwiach.
Okay, to zaczynamy tą szopkę… znów mówię do siebie.
Spletliśmy nasze dłonie razem. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Z jego twarzy również nie znikał uśmiech. Nie wiedziała czy gra, czy może jest w tym wszystkim szczypta prawdy. I to chyba bolało mnie najbardziej. Bo ja zaczynałam już czuć to przyjemne ciepło gdzieś w sobie, podczas gdy jego zachowanie może być jedynie fikcją stworzoną po to, by nie mieć kłopotów. Na dobrą sprawę mógł mi podać to cholerne remedium i byłoby po sprawie! Bo co mu zależy? Żyłabym w przekonaniu, że wszystko jest prawdą. Nie musiałabym się teraz zastanawiać. Nie cierpiałabym myśląc, że narzucono mu związek ze mną. Żyłabym w zbawiennej niewiedzy.
Zaczynam myśleć, że miłość mnie niedługo wykończy. Moim oczom ukazał się burmistrz Reed. Znałam go od dziecka, bo przyjaźnił się z moim ojcem. Pamiętam, że kiedy była jeszcze mała, wylądował w szpitalu w ciężkim stanie, ale w nieodgadnionych okolicznościach ozdrowiał. Teraz wszystko się składa w logiczną całość, o ile tą cała sytuację można określić mianem logicznej.
Niewiele się zmienił przez te lata. Ze mną też tak będzie? Też się już nie zmienię? Będę cały czas wyglądać tak samo? Uśmiechnął się na mój widok. Jak zawsze.
- Melissa! Jak miło cię widzieć! – rozłożył ramiona, by mnie przytulić.
Gdy byłam dzieckiem mówiłam do niego „wujku Steve”, teraz jakoś nie mogłam. Po śmierci rodziców został „burmistrzem Reedem”.
- Burmistrzu Reed, dawno pana nie widziałam – odparłam puszczając rękę Christophera i dając się uściskać.
- Oj dziecko, już ci mówiłem, mów mi Steve. Postarzasz mnie – udał obrażonego, po czym znów się roześmiał.
- Dobrze Steve – potaknęłam potulnie.
Jest burmistrzem i członkiem Rady (przynajmniej na to wygląda na obecną chwilę), wolę się mu nie sprzeciwiać. Był to dość tęgi mężczyzna, wiecznie uśmiechnięty. Rzadko go widywałam w czymś innym niż garnitur. Tak było i tym razem.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy – wytrącił mnie z zamyślenia Chris.
- Oh, nie – Steve najwyraźniej też nad czymś rozmyślał. – Chodźcie za mną – odwrócił się i podążył korytarzem do sali narad. Znałam ją doskonale. Przychodziła tu z tatą, kiedy jeszcze żył. Teraz również często odwiedzam to miejsce ze względu na stanowisko, które zajmuję w hierarchii miasta, w ramach spadku po tacie.
Chris objął mnie w talii, trzymając jedną moją dłoń. Uśmiechałam się do niego pomimo, że przypominał mi tym gestem Matta. Mimowolnie oczy mi się zaszkliły, ale nie pozwoliła łzom ujrzeć światła dziennego. Nie ma teraz czasu na płacz.
Właśnie przekraczaliśmy próg sali narad. Zaczęło się to czego właśnie się obawiałam.
-------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Nie do końca jestem zadowolona z rozdziału, ale trochę się wyjaśniło, ale też kilka rzeczy nadal jest tajemnicą.
A tak w ogóle, podoba się Wam? Proszę o komentarze, SZCZERE! I nie bójcie się reakcji na dole! Klikamy, śmiało! Zostaje też sprawa sondy (tej po prawo). Jestem strasznie ciekawa Waszego zdania!
No to co? Do następnego?
Wasza Candice xoxo
Ps. Informowanych i tych, którzy chcą być informowani prosiłabym o kontakt najlepiej w formie Twittera (tak będzie mi najwygodniej) xx.
Nie do końca jestem zadowolona z rozdziału, ale trochę się wyjaśniło, ale też kilka rzeczy nadal jest tajemnicą.
A tak w ogóle, podoba się Wam? Proszę o komentarze, SZCZERE! I nie bójcie się reakcji na dole! Klikamy, śmiało! Zostaje też sprawa sondy (tej po prawo). Jestem strasznie ciekawa Waszego zdania!
No to co? Do następnego?
Wasza Candice xoxo
Ps. Informowanych i tych, którzy chcą być informowani prosiłabym o kontakt najlepiej w formie Twittera (tak będzie mi najwygodniej) xx.
Taaak podoba się! :D Mel się chyba zauroczyła w Chrisie :3
OdpowiedzUsuńHaha uwielbiam ten rozdział! <3 Serio, ten Chris jest genialny! ^^ Proszę, nie wstawiaj tu Justina!!!! Już zagłosowałam i mam nadzieję, że go tu nie będzie, bo to zepsułoby całą historię (przynajmniej według mnie)! Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdrowionka ;*
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: strasznie Ci dziękuję za udział w ankietach. Z tego wiem, że ktoś to czyta. Za komentarz również, jesteś wspaniała. Dla takich właśnie czytelników aż miło się piszę :)
UsuńPo drugie: jak już Justina wstawiłabym w drugiej części (czyt. bardzo daleka przyszłość) i to po to by rozgłosić historię, bo spójrzmy prawdzie w oczy: opowiadania z Justinem czy One Direction lepiej się 'czytują' od tych bez sław, chociaż niektórzy serio mają talent i to im nie jest potrzebne.
Tak na koniec chciałabym Ci jeszcze raz podziękować, na prawdę. Kocham Cię normalnie ;*
Buziaki,
Candice xoxo
Cześć Cukierniczko ;) przepraszam, że tak długo nie komentowałam, ale przeczytałam jak najbardziej. I podoba mi się! Historia się rozwija i widać, że to nie jest kolejne "Epicka Merysójka schodzi na śniadanie". Chciałabym się też wypowiedzieć co do wrzucania tu Justina. Uważam, że nie ma sensu go tu pchać. Nie rób ze świetnego autorskiego opowiadania lipy i komerchy. Takie wprowadzanie gwiazdki dla rozgłosu skreśli wszystko, co stworzyłaś sama. Nie pisze się dla wyświetleń tylko po to, żeby się rozwijać, nieprawdaż :)
OdpowiedzUsuńŚwietne, robi się coraz bardziej ciekawie! Ja chcę już następny! Chcę się dowiedzieć co z tą całą Radą i remedium :) xx
OdpowiedzUsuńDziękuję i czekam na kolejny <3
@aania46
Coraz więcej się rzeczy wyjaśnia. Ale i dodajesz nowe tajemnice. Chyba nigdy nie przestanie mnie intrygować twoje opowiadanie^^
OdpowiedzUsuńSmutno mi się zrobiło, gdy wspomniała Matta.
I ja też chcę się dowiedzieć o co chodzi z Radą! Nie trzymaj nas w niepewności!^^
Pozdrawiam!
Ps. U mnie nn:)
pierwsze co mi się nasunęło "co za czcionka!". Dziewczyno, oczy mnie bolały o.0 Oczywiście, do niczego cię nie zmuszam, ale no mogłabyś jakoś zrobić, żeby tekst mógł być lepiej czytelny?! Błagam :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie ciekawe, zachowujesz zasady dialogów, na co od razu się uśmiecham, bo niedawno sama dopiero się z nimi dogłębnie zapoznałam hah :)
bardzo ciekawie piszesz, czekam na kolejny xoxo
zapraszam do siebie ifindyourlips.blogspot.com youngloovers.blogspot.com fromyourlust.blogspot.com