piątek, 26 kwietnia 2013

15. „- Nie chce być upadłym drzewem”


- Zrób coś z nią – ostry głos skierowany do Christophera, ale mówiący o mnie, totalnie zbił mnie z tropu.
W życiu nie widziałam złego Steve’a, a jednak… Myślałam, że to typ „wiecznie wesołego faceta”. Nigdy bym go nie posądziła o taką złość, a w szczególności z tak błahego powodu. To nie ma sensu!
Chris wstał. Wiedziałam, że nie ma wyjścia. Przez chwilę myślałam nad tym, by znów się sprzeciwić, ale zdecydowałam, że lepiej ulec. Wolę iść z nim niż zostać z rozzłoszczonym Reedem. Chłopak objął mnie w talii i razem wyszliśmy z sali narad. Mógł już spokojnie mnie puścić, byliśmy sami, nie musiał grać. Mimo to, nie zrobił tego. Trwałam w jego objęciach aż do momentu, w którym otwierał mi drzwi do samochodu. Przez cały czas panowała między nami cisza obciążona napięciem wywołanym podczas zebrania. Nie miałam odwagi zabrać głosu, a on najwyraźniej też nie miał na to ochoty.
Przez kolejne pięć minut jazdy oboje siedzieliśmy cicho. Postanowiłam włączyć radio. Nastawiłam je na jakąś znośną stację radiową i wsłuchałam się w zawodzenie speakera śpiewającego razem z jakimś utworem. Patrzyłam się na radio z uniesioną brwią, jakby miało to coś dać. Jakby śpiewający facet miał sobie dzięki temu uświadomić, że najprawdopodobniej jego głos będzie mnie prześladować w koszmarach. Szybko zmieniłam stację i cały samochód wypełniły dźwięki jakieś delikatnej melodii. Takiej kojącej nerwy. Stwierdziłam, że jest idealna dla zneutralizowania napięcia między nami.
Chyba to nic nie dało. Brązowooki wciąż wpatrywał się w drogę, nie zwracając na mnie uwagi. Nie to, że bym chciała spowodować wypadek samochodowy, ale chciałam by na mnie spojrzał. Tu i teraz.
Zdaje się, że moje prośby zostały wysłuchane. W połowie. Chłopak wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Jakby się rozmyślił. Opadłam na fotel zrezygnowana. Zapatrzyłam się na niebo, zbierało się na deszcz. Nagle w aucie rozległ się głos Dennisa.
- Dobrze wiesz, że nie mam na to wpływu – wciąż patrzył się na drogę.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i popatrzyła w jego stronę. On nie raczył zaszczycić mnie nawet przelotnym spojrzeniem, moje natomiast zaczynało namiękać złością.
- Ale nie musisz robić wszystkiego co ci karzą – skwitowałam po chwili milczenia. Odnosiłam wrażenie, że to była jakby kara wymierzona przeze mnie w bruneta. On kazał mi tyle czekać na dźwięk jego głosu, to teraz on będzie użerać się ze mną. Nie ma tak dobrze.
Westchnął.
- To nie tak jak myślisz – wywróciłam teatralnie oczami, no przecież, że nie tak jak myślę (czujecie tą ironie?) – Tak działa remedium.
Szczerze? Była odrobinę skołowana.
- Co ma do tego remedium? Przecież ja go miałam wziąć.
- Ale ja też. To działa w obie strony. I jak chcesz, żebyśmy nie wpadli to powinnaś słuchać się Rady. Jeśli zażyjesz eliksir jesteś im posłuszna. Niedługo mogą się skapnąć, że coś jest nie tak. Więc, jeśli możesz, to bądź bardziej ustępliwa.
Czułam jak się we mnie gotuje.
- I co?! Mam im pozwolić kierować moim życiem?! Wybrali mi już męża, niedługo będą mi mówić w co mam się ubierać! – od razu pożałowałam swoich słów.
Ale co się stało to się nie odstanie. Chris po raz pierwszy oderwał wzrok od drogi i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam nutkę bólu, ale dla mnie była jak cała symfonia oskarżających mnie dźwięków. Przecież on też był skazany na mnie. Sam sobie mnie nie wybrał. W tym momencie wolałabym, gdyby jednak nie spuszczał oczu z asfaltu. Jednak świat nie chce mnie ostatnio słuchać.
Patrzył na mnie przez chwilę, potem jego oczy znów utkwione były w dal, a cisza znów wkradła się miedzy nas. Miałam wrażenie, że nawet on słyszy moje głośne bicie serca.
Niespodziewanie skręcił w jakąś leśną dróżkę. Nawet nie zauważyłam, że wjechaliśmy do lasu. Samochodem trzęsło. Trzymałam się fotela najmocniej jak mogłam. Jechaliśmy zdecydowanie za szybko jak na ten teren. Chłopak najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. Z złością, ale też z żalem (o ile dobrze rozpoznaję ludzkie emocje) patrzył się pusto przed siebie, a ja z przerażeniem na niego.
Wreszcie stanął. Wyszedł pośpiesznie z samochodu i okrążył go przystając przy moich drzwiach. Otworzył je. Zlustrowałam go całego i patrzyłam co chce zrobić dalej.
- Wyjdź – zabrzmiało to o wiele delikatniej niż się spodziewałam. Posłusznie wyszłam z samochodu.
Poczułam na sobie jego dłonie. Poprowadził mnie przez chwilę, trzymając ręce na moich biodrach, a potem odszukał moją dłoń i splótł nasze palce. Prowadził mnie jakąś dróżką, której nie znałam. Przerażenie zawładnęło moim ciałem. Przed oczami ponownie miałam tą okropną istotę. Zbliżyłam się do Christophera i nerwowo rozglądałam się wokół.
Po jakiś 10 minutach doszliśmy do ogromnego rowu. Wyglądał jak mini przepaść. Na samym dole znajdowało się ogromne przewrócone drzewo. Oglądając całość miało się wrażenie, że to właśnie owe drzewo przyczyniło się do powstania wielkiej dziury.
Brunet stanął przy brzegu, a ja schowałam się odrobinę za nim w obawie, że z moim szczęściem wylądowałabym na samym dole.
- Kiedyś wierzono, że przewrócone drzewo oznaczało sprzeciwienie się Radzie. Ilekroć ktoś odwróci się od ich decyzji, zrobi na odwrót, drzewo upada. Ale to było kiedyś. Teraz to wierzenie zanikło, ale ten dąb jest jednym z największych. Runął w czasach melius. Aż dziwne… - urwał, ale wzrok nadal miał wbity w korzenie potężnej rośliny.
Nie miałam pojęcia do czego ma to nawiązać, ale nie chciałam wybijać go z transu. Już powiedziałam o wiele za dużo.
- Nie chce być upadłym drzewem – po kolejnej męczącej chwili ciszy, on ją przerwał.
Spojrzał na mnie załamującym się głosem. Mówił tak przejęcie, jakby do tego właśnie był stworzony, do tego, by być posłusznym Radzie, jakby inaczej groziła mu śmierć. Ale jeżeli jest Altersem, to przecież już kiedyś ją przeżył…
- Pozwól mi być tym, kim chce być. Pojedź ze mną – powiedział delikatnie, a mi przed oczami pojawił się zdenerwowany Steve, kiedy to oświadczałam mu, że nie mam zamiaru opuszczać Aeternitas.
Aż zacisnęłam pięści na wizję tego wspomnienia. Zagrzmiało. Wiedziałam, że zacznie lać, to było nieuniknione. Miałam ochotę wracać do auta, ale czułam jakby moje nogi zostały przybite do ziemi. Patrzyłam na niego intensywnie, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale chyba nie było mi dane.
Przybliżył się odrobinę. Pierwsza kropla deszczu spadła i wylądowała na moim policzku. Wyglądała jak łza. Chris ostrożnie uniósł dłoń i opuszkiem palca, delikatnie wytarł ową „łzę”.
- Proszę – powiedział nie zdejmując dłoni z mojej twarzy. Głaskał delikatnie mój policzek, a ja czułam jak chmury wylewają swoje łzy na mnie. Robiły to, na co miałam ochotę w tej chwili. Płakały. Wszystkie emocje, które kłębiły się we mnie przez parę ostatnich dni, wypychały się na zewnątrz. Smutny wzrok chłopaka zdecydowanie nie pomagał utrzymać ich wewnątrz.
Po chwili byłam już dość mokra, by pojedyncza łza krzycząca o milionie dręczących mnie spraw, zlała się z kroplami deszczu. Brązowooki znów pogłaskał mnie po policzku i ponowił prośbę. Dzieliło nas parę centymetrów, nawet nie. Miałam w tej chwili ochotę dać mu odpowiedź, ale nie słowami. Zaledwie jeden ruch dzielił mnie od tego co właśnie chciałam zrobić.
Wtedy to on wykonał ruch, mi nie dał szansy…
-----------------------------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Nie jestem do końca przekonana do tego rozdziału, ale ocenę pozostawiam Wam. Chciałabym poznać Waszą szczerą opinię w komentarzach.
Jak widać jedna sonda zniknęła. Podjęłam już decyzję i Justina nie będzie.
Wracając do rozdziału, jak myślicie: Co tak zdenerwowało burmistrza Reeda? Gdzie jedzie Chris? Czy Melissa pojedzie z nim? Co zrobił Christopher?
+ nie bójcie się reakcji, jeśli nie chcecie komentować to chociaż kliknijcie przeczytałam/łem ;*
Buziaki
Wasza Candice xoxo
+ ostatnio były uwagi jeśli chodzi o czcionkę, teraz ją wyprostowałam, ale nie wiem co dalej, może być? czy wykorzystać inną? jakieś pomysły? jestem otwarta na propozycje ;)

piątek, 19 kwietnia 2013

14. „- I co teraz?”


- O czym ty mówisz? – próbowałam ukryć zdezorientowanie, wywołane zadanym pytaniem.
- Dobrze wiesz o czym mówię, Lis. Jesteś jedną z nich. Nawet nie próbuj nic przede mną ukrywać – Irma stała przy swoim.
Nastała cisza. Nie miałam pojęcia co mam powiedzieć.
- Właśnie – skwitowała.
- Co teraz zrobisz? – spytałam zaniepokojona.
- Nic. Co miałabym zrobić? – zapytała zdziwiona, ale nie tak jak ja.
- Jak to? Przecież to nie jest normalne. To co robimy.
Uśmiechnęła się.
- Powiem ci coś, okay? – teraz poczułam się jak małe dziecko, któremu daje radę.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z różnicy wieku między nami. Niby to z jakieś 5 lat, ale wcześniej tego nie odczuwałam.
W odpowiedzi pokiwałam głową, a ona zadała kolejne pytanie:
- Wiesz skąd się o tym dowiedziałam?
Zdezorientowana pokręciłam przecząco głową.
- Od doktora Hilsona – uśmiechnęła się z triumfem.
- Co? – powiedziała zdziwiona.
- Widziałam twoją kartotekę – zatrzymała się na chwilę. – Zauważyłam, że parę faktów się nie zgadza. Poszperałam w dokumentach innych pacjentów Hilsona i wszyscy mieliście pewne niejasności. Jakby coś ukrywał. Nie pisał przyczyny poprawy stanu zdrowia czy czasu, w którym nastąpił – spojrzałam na nią, a z jej twarzy promieniował uśmiech, widać, że była z siebie zadowolona. – Pracuję tu już jakiś czas Mel i wiem, że coś tu musiało być nie tak. Umiem składać fakty w całość.
Uspokoiłam się. Nie może nas wydać. Jaki to miałby sens?
- Założę się, że nazwiska pacjentów też znasz. Denis, Klimt, Corelli…
Corelli? Chwila, przecież to nazwisko Jamesa! Nie, to akurat musi być przypadek. Przecież on nie ma nic wspólnego z Cassie.
Irma najwyraźniej nie miała mi już nic do powiedzenia. Może wiedziała, że Dennis to nazwisko Chrisa, a Klimt Cassie. Może zdawała sobie sprawę, że oni tu byli. Bo to, że James jest pacjentem Hilsona musiała wiedzieć. Przecież go zna.
- Idź spać, to był długi dzień – powiedziała do mnie spokojnie.
Pogłaskała mnie po policzku, tak jak to robiła moja mama. Przez ten jeden gest wszystkie wspomnienia wróciły, Każdy uśmiech w mojej głowie zadawał niemiłosierny ból. Oczy zajęły mi się łzami jak ogniem.
Ponownie zasnęłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Głowa mnie bolała od płaczu. Byłam wykończona. Dziękowałam Bogu, że nic mi się nie śni. Pamiętam, że jeszcze w… tamtym życiu (bo jak inaczej je to nazwać?) uwielbiałam miewać sny. Zawsze zanim zasnęłam, specjalnie przywoływałam dobre wspomnienia, by te zmieniły się w sny. Teraz najbardziej pragnęłam spokoju. Nie chciałam już śnić. Bałam się.
Nie mam pojęcia jak on to zrobił, ale właśnie jechała z Chrisem na zebranie.
- Jak udało ci się wydostać mnie ze szpitala? – palnęłam nagle.
Uśmiechnął się. Nadal patrzył w skupieniu na drogę. Słońce świeciło mu w twarz, a oczy zasłaniały czarne okulary.
- Porozmawiałem z doktorem Hilsonem – odparł zadowolony.
No tak.
- Stwierdził, że twój stan się polepszył i nie ma sensu trzymać cię tam dłużej – taa…- Kto jak kto, ale ty już musisz mieć dość tego szpitala.
Pokiwałam tylko głową na potwierdzenie. Dalej jechaliśmy w ciszy. W pewnym momencie otworzyła okno. Teraz mogłam delektować się świeżym, letnim powietrzem. Zamknęłam oczy, oparłam się o drzwi i głęboko oddychałam. Odnosiłam wrażenie, że wszystkie natrętne myśli schodzą gdzieś na bok. Nie ma problemów ani strachu. Jestem tylko ja i ta chwila. Nagle wiatr ustał. Wydałam jęk niezadowolenia i otworzyłam oczy. Staliśmy na parkingu przed ratuszem. Spojrzałam zdziwiona na Chrisa.
- Tu jest to zebranie? – spytałam dają nacisk na „tu”.
- Tak – uśmiechnął się i wysiał.
Po chwili był już pod moimi drzwiami. Otworzył mi je i pomógł wysiąść. Nie, że mi się to nie podobało. Niby taki zwykły gest, a cieszy.
- Poczekaj – zatrzymał mnie, kiedy chciałam wejść do budynku.
Patrzyłam na niego pytająco.
- Bo jest coś czego ci nie powiedziałem – zrobił skruszoną minę, a ja już czułam, że wpadał w furię. Ile jeszcze będzie tych tajemnic?! – Tylko zanim coś powiesz, wysłuchaj mnie. Proszę – dodał zanim zareagowałam ustnie.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i czekałam na wyjaśnienia.
- Bo widzisz… - widocznie nie wiedział jak mi to przekazać. – Rada ma bardzo surowe zasady – okay…- Kiedy już należysz do Altersów i osoba, którą ci wyznaczą „powstaje”, musisz podać jej takie coś jak eliksir miłości – no robi się ciekawie, nie powiem. – Nie wiem w jaki sposób to działa, ale wiem, że ma to zapobiec komplikacjom. Oni mają swój specjalny plan, w którym jest zapisane kto z kim ma być – teraz rozumiałam co oznaczało jego: „jesteśmy sobie zapisani”. – Kiedyś często pojawiały się problemy, bo nie każdy zgadzał się z decyzją Rady. Więc teraz zarówno ludziom jak i nam – wiedziałam co miał na myśli. – Podaje się eliksir. Niektórzy to nazywają remedium na problemy czy nieposłuszeństwa…
- Dlaczego mi go od razu nie podałeś? Mogę w ogóle mieć pojęcie o tym całym remedium? – wyrwało mi się, byłam taka ciekawa!
- Teoretycznie to, że ci wszystko teraz mówię, nie powinno mieć miejsca, a eliksir powinienem ci podać w szpitalu albo nawet wtedy w lesie, a ty nie powinnaś nic wiedzieć – wciąż nie odpowiedział na moje pierwsze pytanie, ale czułam, że to nie czas na drążenie tematu.
- I co teraz?
Niespodziewanie spojrzał w okno. Złapał mnie za dłoń i zaczął powoli iść do wejścia. Zrozumiałam, że zobaczył kogoś z Rady.
- Udawaj zakochaną, okay? – szepnął, kiedy przepuszczał mnie w drzwiach.
Okay, to zaczynamy tą szopkę… znów mówię do siebie.
Spletliśmy nasze dłonie razem. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Z jego twarzy również nie znikał uśmiech. Nie wiedziała czy gra, czy może jest w tym wszystkim szczypta prawdy. I to chyba bolało mnie najbardziej. Bo ja zaczynałam już czuć to przyjemne ciepło gdzieś w sobie, podczas gdy jego zachowanie może być jedynie fikcją stworzoną po to, by nie mieć kłopotów. Na dobrą sprawę mógł mi podać to cholerne remedium i byłoby po sprawie! Bo co mu zależy? Żyłabym w przekonaniu, że wszystko jest prawdą. Nie musiałabym się teraz zastanawiać. Nie cierpiałabym myśląc, że narzucono mu związek ze mną. Żyłabym w zbawiennej niewiedzy.
Zaczynam myśleć, że miłość mnie niedługo wykończy. Moim oczom ukazał się burmistrz Reed. Znałam go od dziecka, bo przyjaźnił się z moim ojcem. Pamiętam, że kiedy była jeszcze mała, wylądował w szpitalu w ciężkim stanie, ale w nieodgadnionych okolicznościach ozdrowiał. Teraz wszystko się składa w logiczną całość, o ile tą cała sytuację można określić mianem logicznej.
Niewiele się zmienił przez te lata. Ze mną też tak będzie? Też się już nie zmienię? Będę cały czas wyglądać tak samo? Uśmiechnął się na mój widok. Jak zawsze.
- Melissa! Jak miło cię widzieć! – rozłożył ramiona, by mnie przytulić.
Gdy byłam dzieckiem mówiłam do niego „wujku Steve”, teraz jakoś nie mogłam. Po śmierci rodziców został „burmistrzem Reedem”.
- Burmistrzu Reed, dawno pana nie widziałam – odparłam puszczając rękę Christophera i dając się uściskać.
- Oj dziecko, już ci mówiłem, mów mi Steve. Postarzasz mnie – udał obrażonego, po czym znów się roześmiał.
- Dobrze Steve – potaknęłam potulnie.
Jest burmistrzem i członkiem Rady (przynajmniej na to wygląda na obecną chwilę), wolę się mu nie sprzeciwiać. Był to dość tęgi mężczyzna, wiecznie uśmiechnięty. Rzadko go widywałam w czymś innym niż garnitur. Tak było i tym razem.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy – wytrącił mnie z zamyślenia Chris.
- Oh, nie – Steve najwyraźniej też nad czymś rozmyślał. – Chodźcie za mną – odwrócił się i podążył korytarzem do sali narad. Znałam ją doskonale. Przychodziła tu z tatą, kiedy jeszcze żył. Teraz również często odwiedzam to miejsce ze względu na stanowisko, które zajmuję w hierarchii miasta, w ramach spadku po tacie.
Chris objął mnie w talii, trzymając jedną moją dłoń. Uśmiechałam się do niego pomimo, że przypominał mi tym gestem Matta. Mimowolnie oczy mi się zaszkliły, ale nie pozwoliła łzom ujrzeć światła dziennego. Nie ma teraz czasu na płacz.
Właśnie przekraczaliśmy próg sali narad. Zaczęło się to czego właśnie się obawiałam.
-------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Nie do końca jestem zadowolona z rozdziału, ale trochę się wyjaśniło, ale też kilka rzeczy nadal jest tajemnicą.
A tak w ogóle, podoba się Wam? Proszę o komentarze, SZCZERE! I nie bójcie się reakcji na dole! Klikamy, śmiało! Zostaje też sprawa sondy (tej po prawo). Jestem strasznie ciekawa Waszego zdania!
No to co? Do następnego?
Wasza Candice xoxo

Ps. Informowanych i tych, którzy chcą być informowani prosiłabym o kontakt najlepiej w formie Twittera (tak będzie mi najwygodniej) xx.

piątek, 12 kwietnia 2013

13. „- Błagam, pamiętaj mnie”


Nie wiadomo kiedy zasnęłam. Miałam dość kolejnego dnia po rząd. Jutro mam się stawić na jakimś cholernym zebraniu. Niby jak ja to zrobię wciąż będą na szpitalnym łóżku?! „Załatwię to”, jego głos brzmiał mi w głowie jeszcze przez pewien czas. Przed oczami miałam jego wielkie, brązowe oczy wpatrzone we mnie, gdy oznajmiał mi, że będziemy razem. Dziwny początek znajomości. On to wiedział. Ale sama chciałam, żeby mi powiedział. Nie jego wina. Rozmawiając z nim odnosiłam wrażenie, że czuje się winny tego, że Rada, jak to nazwał, podjęła taką decyzję. Oznajmił mi, że po zebraniu mnie porywa. Nie ukrywam, że mi się to podoba.
Moje jakże głębokie przemyślenia przerwał sen. Nie mam pojęcia jak funkcjonuje mój organizm. Moje sny są jakby bardziej realne. I nie, nie chodzi o to, że mam wrażenie, że to zwykły dzień tylko wydaje mi się, że faktycznie to przeżywam. Rozumiecie mnie? Nie robię w nim nic zwyczajnego. Wydarzenia tam są ostatnio przerażające, a po tym co mi się ostatnio stało, mam wrażenie, że są prawdziwe. Dopóki się nie obudzę.
Zapadła ciemność. Nie miałam pojęcia czy nic wokół mnie nie było, czy ktoś mnie oślepił. Po prostu nic nie widziałam. Próbowałam iść przed siebie. O nic się nie potykałam, nic się nie działo, więc podążałam dalej. Nagle poczułam silny ból w ramieniu. Odruchowo chciałam zobaczyć co się stało. Zdałam sobie sprawę, że oczy mam zamknięte. Chciałam je otworzyć, ale próby spełzły na niczym. Moje powieki były zszyte grubymi nićmi. Byłam przerażona. Chciałam krzyknąć. Również nie mogłam. Czułam się tak beznadziejnie bezsilna. Fakt, że moje usta też były zszyte już mnie nie zdziwił, jedynie bardziej przeraził. Dodatkowo, przez niewielkie szparki między szwami, zauważyłam ogień. Nie takie tak ognisko w lesie, albo ogień w kominku. To był żywy ogień na moim ciele. Parzył mnie całą. Zawładnął moim umysłem. Czułam jakby on również płonął. Upadłam na kolana. Chciałam się wydrzeć, jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc. Zdałam sobie sprawę z czegoś co przepełniło mnie strachem jeszcze bardziej. Wyglądało na to, że byłam potraktowana jak trup i spalona jak wiedźma w średniowieczu, posądzona o zawarcie paktu z diabłem. Mój cholerny umysł musiał mi o tym przypomnieć. O tym, że nieboszczykom zszywa się powieki i usta, by podczas pogrzebu się nie otworzyły i o tym, że czarownice palono na stosach żywcem. Czujecie tą ironię? Jestem Altersem. Może w średniowieczu nie było wiedźm, tylko Altersi? Może ja też potrafię czarować? Może dlatego tylko wtajemniczeni zdają sobie sprawę z ich istnienia, bo znów wylądowaliby na stosach?
Usłyszałam ten makabryczny śmiech. Śmiech, który wydawał sprawca tych wszystkich obrzydliwych obrażeń na moim ciele. Śmiech, który będzie mnie prześladował przez długi czas. Przez szczelinki pomiędzy powiekami zobaczyłam istotę z lasu. Śmiała się i śmiała, a ja miała ochotę krzyczeć. To wydawało się rozśmieszać ją jeszcze bardziej. Zanosiła się straszliwym śmiechem coraz bardziej, a ja marzyłam by obudzić się z tego snu jak najszybciej. Wydzierałam się wewnętrznie. Nagle przebudziłam się cała zlana potem. Wokół mnie panowała ciemność, a ja nadal siedziałam na szpitalnym łóżku. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a mój wzrok zatrzymał się na rozprzestrzeniającej się po białej pościeli plamie krwi. Zdałam sobie sprawę, że to musi być moja krew. Cała zesztywniałam, nie mogłam poruszyć żadną częścią ciała. Jakby coś chciało, bym widziała jak ulatuje ze mnie życie. Znów usłyszałam ten wstrętny śmiech. Tym razem przestraszyłam się jeszcze bardziej. Jak on mnie znalazł? Jak dostał się do szpitala w środku nocy? Czy nikt mnie tu do jasnej cholery nie pilnuje? Zaczęłam krzyczeć ile miałam sił w płucach. Moje przeraźliwe próby nawiązania kontaktu z kimkolwiek sprawiały, że ten potwór śmiał się coraz bardziej, ja natomiast zalewałam się łzami i krzyczałam dalej. Zbliżał się do mnie. Czułam, że zdarła sobie gardło, a nadal nie widziałam żadnej oznaki życia. W pobliżu nie było nikogo, a ja wciąż byłam unieruchomiona. Poczułam chłód. Taki jak wtedy, kiedy szłam do Graise. Zaczęłam szlochać coraz bardziej, a zimno się zbliżało. Nieoczekiwanie poczułam lodowaty dotyk monstrum, który przeszył moje ciało. Czułam jak zamarzam. Kiedy moje ciało, najprawdopodobniej uzyskało temperaturę, przy której powinnam już nie żyć, gwałtownie się obudziłam. Byłam zalana potem. Nie byłam już zimna. Było mi wręcz gorąco. Za szybą widziałam światło i cienie pielęgniarek. Trochę się uspokoiłam, co nie zmieniło faktu, że moje serce biło jak oszalałe. To nie jest normalne. Wcześniej nie miałam takich snów. Schowałam twarz w dłonie próbując się uspokoić. Kiedy mój oddech i serce pracowały już w normalnym tempie, poczułam na sobie czyiś wzrok. Modliłam się, by to mi się tylko wydawało. Ostrożnie podniosłam wzrok. W rogu pomieszczenia, na białym krześle siedział chłopak i mi się przyglądam. Ukłucie lęku znów mnie dopadło. Momentalnie oddaliłam się i wbiłam swoje ciało w poduszkę by być dalej od niego.
- Nie bój się – powiedział ten sam głos co poprzednio.
Zdawałam sobie sprawę, że ta sama osoba zostawiła liścik. To „J”. Właśnie. J… i co dalej?
Nie odezwałam się. Wstał. Podszedł bliżej tak, by światło księżyca wpadające przez okno oświetlało jego twarz. Była znajoma, ale za żadne skarby nie mogłam dopasować do niej imienia. J…
- Błagam, pamiętaj mnie – odezwał się.
Patrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami. Nie rozumiałam sytuacji, ale czułam jakby mój mózg opuszczała jakaś siła, która zasłaniała mi wszystkie wspomnienia związane z nim. Kilka przelotnych uśmiechów, piękne, brązowe oczy i nic więcej. Jakby chmura nie chciała odejść i odsłonić najważniejszego.
Zrobił krok do przodu, a ja mimowolnie drgnęłam.
- Proszę cię, nie bój się. Błagam – patrzyłam na niego szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. Nie wiem czy bałam się jego, czy mojej niewiedzy.
Odczekał chwilę i nie spuszczają ze mnie wzroku, zrobił kolejny krok. Uderzył o cos na podłodze wydając cichy dźwięk, który w tym pustym, cichym pomieszczeniu miał miarę wybuchu. Usłyszałam poruszenie na szpitalnym korytarzu. Zaraz ktoś tu się pojawi. Co z nim? Może tu być prawda?
Miałam rację. Nie minęła minuta i do pomieszczenia wpadła Irma. Jej wzrok od razu padł na mnie.
- Mel, Skarbie, obudziłaś się – powiedziała, jakby na to właśnie czekała. Jej mina była zdecydowanie dziwna. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Wyglądała jakby miała mi coś ważnego do przekazania. Zaczęłam się niecierpliwie kręcić.
- Ty jeszcze nie śpisz? – zwróciła się do chłopaka, on pokiwał głową. – Idź się napij kawy, James.
W mojej głowie zaświeciła się lampka. To jest James. Już pamiętam. Spojrzałam na niego, a on dokładnie analizował moją reakcję. Właśnie zdałam sobie sprawę, że dopiero co miałam odruchy wymiotne widząc go, a on na każdym kroku podwyższał mi ciśnienie. A teraz? Uratował mnie?! To nie miało sensu.
- Wy się znacie? – to były moje pierwsze słowa.
Irma uśmiechnęła się kwaśno i wygoniła Jamesa na korytarz. Ze stoickim spokojem zbliżyłam się do mnie, w czasie gdy ja nerwowo ją obserwowałam. Przycupnęła na skraju łóżka. Wysiliła się na uśmiech. Nie miała pojęcia o co może chodzić.
- Jesteś jedną z nich prawda? – serce podskoczyło mi do gardła.
Moje oczy musiały wyglądać jak dwa spodki. Głośno przełknęłam ślinę i wpatrywałam się w nią ze strachem w oczach, który zdecydowanie za często dziś mi towarzyszył.
------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
I jak oceniacie kolejny rozdział? Miło się czytało? Przynajmniej choć trochę Was zaciekawiłam? Mam nadzieję, że tak. Gwałćcie reakcje na dole i piszcie komentarze, nie obrażę się. Oczywiście dziękuję Wam za wcześniejsze komentarze, bardzo motywują. Jesteście kochani!
Oczywiście przypominam o sondach, które stosunkowo niedawno pojawiły się na moim blogu. GŁOSUJCIE!
Buziaki,
Wasza Candice xoxo

niedziela, 7 kwietnia 2013

Mój pomysł.

HEJ MIŚKI!
W mojej kochanej główce roi się od pomysłów. Ostatnio pojawiła się wizja dalszej akcji World Second Chance, a więc mam boski pomysł. Mianowicie: wiecie, że reklama dźwignią handlu, nieprawdaż? A co reklamuje się najlepiej? Sławy! Mam taką swoją ideę, w której pojawia się przystojny gangster, ale to dopiero w dalekiej przyszłości. Pomimo to, chcę znać Waszą opinię. Zapewne Belieberkom się to spodoba, ale chcę znać opinie wszystkich. Myślałam o tym, by jeden z bohaterów miał na imię Justin Bieber. Samo pojawienie się tego nazwiska wywołuje nagły wzrost wyświetleń. Nie zrozumcie mnie źle. Można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze Juju bardzo pasuje do tej postaci, a przynajmniej wnioskuję to z jego powszechną opinią, jeśli chodzi o opowiadania fanficion, których jestem zagorzałą fanką. Po drugie, więcej osób trafi do moich skromnych progów. Jest jeszcze jeden plus. Miałam fajny pomysł na kolejne opowiadanie, ale mam obawy do tego, że znów nie będę wyrabiać. Jeśli w drugiej części WSC pojawi się JB to uda mi się oba połączyć.

To jak: pisać drugie? czy może zostać przy tym i połączyć oba?
PROSZĘ POMÓŻCIE!
Wasza Candice xoxo 

czwartek, 4 kwietnia 2013

12. „Nie rób tego więcej.”


W krainie snu nie było tak źle. Mogłam spokojnie poukładać sobie to wszystko w głowie. Pomijając to, że mój ‘wybawca’ nadal nie ujawnił imienia to było dobrze. Dziwne jest patrzeć w znajomą twarz tym samym nie mogąc dopasować do niej imienia. Tak było teraz. Jakby miała je na końcu języka, a jednocześnie nigdy go nie poznała. To takie… dziwne. Ale ostatnio wszystko mnie zaskakuje. Nie ma dnia, który byłby normalny, taki jak niegdyś. Tęsknię za tymi nudnymi porankami, rutynowymi lekcjami i monotonnymi wieczorami. Teraz wszystko jest takie inne. Musze poznać całkiem nowy świat. Ale jak to zrobię leżąc w szpitalnym łóżku? Zdecydowanie za często tu trafiam. Już mi się znudziło.
Przebudziłam się i od razu dobiegły do mnie głosy. Chłopak i dziewczyna. Rozmawiają stosunkowo blisko mnie. Bałam się otworzyć oczy.
- Co ty sobie myślałeś? – odezwał się znajomy damski głos.
- Ekhem… - zaczął najprawdopodobniej, jeszcze przeze mnie nie rozpoznany, chłopak.
- Ja ci powiem, ty NIE myślałeś! – stanowczy głos rozniósł się po sali.
Rozpoznałam dziewczynę, ale nie pasował do jej kruchej postaci ten bezwzględny ton.
- Skąd miałem wiedzieć, że demony – to słowo wypowiedział ciszej od razu mnie zaciekawiając – będą w lesie? – powiedział trochę ostrzej, jakby chciał przekonać Cassie do swojej racji.
- Co nie zmienia faktu, że nie powinieneś jej tam zostawiać samej! – trzymała się swojej wersji.
- Ugh… nie dasz mi przez to żyć? – trochę się wkurzył.
- Tak – jej kategoryczny ton coraz bardziej mnie przeraża. – Nie rozumiesz, że jej potrzebujemy? – mimowolnie zmarszczyłam brwi i po chwili je rozluźniłam, by nie wzbudzić podejrzeń. Zaczęłam słuchać jeszcze uważniej.
- Jakbyś mi dała… - odpowiedział sarkastycznie.
- Chris – skarciła go. – To jest poważna sprawa. Dobrze o tym wiesz.
- Tak, tak. Ona nam jest potrzebna, bez niej nie damy rady, blach, blach, blach – naśladował jej głos.
Mogłam sobie wyobrazić jak mrozi go wzrokiem.
- Do czego jestem potrzebna? – usiadłam na łóżku.
Patrzyłam to na Cassie, to na Chrisa. Oni natomiast swój wzrok skupili na mnie. Widziałam w ich oczach zaniepokojenie, a wręcz strach. Czyli można uznać, że miałam nie usłyszeć tej rozmowy, co za pech *ach te moje sarkastyczne myśli*.
- Czego mi nie mówicie? – odezwałam ponownie, nie uzyskując wcześniej odpowiedzi.
- Eee… - tylko to zdołał z siebie wydusić Chris.
Cassie pomimo, że na to wcale nie wygląda, jest twardsza. Słuchając jej rozmowy miałam wrażenie, że zajmuje jakieś wysokie stanowisko w całej hierarchii Alter Locus. Przyglądała mi się przez chwilę, a potem rzekła:
- Powiedz jej – słowa były skierowane do Denisa (od aut. W roli ścisłości: Denis to nazwisko Chrisa i Josha.), ale jej wzrok skupiony na mnie.
Nagle wyszła. Tak po prostu, zostawiając mnie z chłopakiem sam na sam.
- Więc…? – poczułam złość.
To dotyczyło mnie! A Bóg jeden wie, co oni chcą zrobić. Niby mam wrażenie, że znam ich niebywale długo, ale tak naprawdę ile mogło minąć? Parę dni?
Skrzyżowałam ręce na piersiach i intensywnie wpatrywałam się w Christophera oczekując odpowiedzi. Nawet nie miał tej cholernej odwagi by mi spojrzeć w twarz. Błądził wzrokiem po podłodze. Zaczęło mnie to irytować.
- Powiesz mi wreszcie?! – podniosłam głos zła.
Aparatura zaczęłam pikać coraz szybciej oznajmiając wszem i wobec, że ten oto tu brunet, podniósł mi właśnie ciśnienie. Zamachnęłam się i zwinnym ruchem odłączyłam od siebie wszystkie kabelki. Natręctwa zostawiły na mojej skórze kilka czerwonych plamek i ból, ale nie na tyle silny, abym miała się nim przejąć.
Wreszcie na mnie spojrzał. Naprawdę musiałam sprawić, że maszyny wydadzą długi pisk oznaczający nie wyczuwanie pulsu u pacjenta, by na mnie spojrzał? Patrzył szeroko otwartymi oczami. Spoglądał to w moje oczy, to na zaczerwienienia. Ta chwila ciszy dłużyła się w nieskończoność. Cała ta sytuacja strasznie mnie denerwowała. Miałam wrażenie, że chce powiedzieć, ale nie może się przełamać. Wszystko we mnie się gotowało. Nie wiem czy słusznie, ale teraz to nie ma znaczenia.
- Chris! – chyba po raz pierwszy wypowiedziałam jego imię na głos. A może po prostu coś mi umknęło?
- Melissa! Postradałaś zmysły!? Co ty wyprawiasz?! – do pomieszczenia wpadła przestraszona Irma.
Przewróciłam oczami.
- Musisz stąd wyjść – zwróciła się do Chris. Przeklęłam ją w myślach, teraz już się nie dowiem.
W sumie mogłam się domyślić, że kto tu przyjdzie po tym jak odłączę aparaturę. Może właśnie na to czekał? Ugh… głupia ja.
- Nic mi nie jest – stwierdziłam twardym głosem, odprowadzając wzrokiem chłopaka.
Wyszedł.
- Powiesz mi co się dzieje? – spytała już łagodniejszym tonem.
- Nic się nie dzieje – odpowiedziałam naburmuszona.
Na twarzy Weis pojawił się grymas niezadowolenia, nie o to jej chodziło.
- Nie rób ze mnie idiotki - majstrowała przy różnych kabelkach.
Z uwagą obserwowałam jej poczynania. Wzięła moją rękę i z powrotem przymocowała urządzenie. W sali rozległo się pikanie. Raz szybciej, raz wolniej. Irma spojrzała się na mnie wilkiem.
- Widzę, że coś się dzieje – powiedziała to tak, że miałam to odebrać zarówno w przenośni, jak i całkiem dosłownie.
Poddałam się. Ona była w tym momencie jedyną osobą, której mogłam się wyżalić, ale czy mogę jej powiedzieć?
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że siedzę, patrzę w przestrzeń i nic nie mówię. Taka zawiecha.
- Dobra, jak chcesz… - odparła zawiedziona moim postępowaniem. Zdecydowanie mi to nie pomogło, ale to przecież moja wina. – Nie myśl sobie, że odpuszczę. Dowiem się co się dzieje – nie wiem czy miałam to odebrać jako groźbę, obietnicę czy może coś jeszcze innego.
Po tych słowach po prostu wyszła zostawiając mnie z głuchym pikaniem. Już przestałam nawet na niego zwracać uwagę. Opadłam ciężko na poduszkę. Kiedy spojrzałam w lewo zobaczyłam lilię. Tą samą, którą ‘wyczarował’ mi Chris poprzedniego dnia. A przynajmniej myślę, że to było wczoraj. Bo nie mam pojęcia jaki dziś dzień. Może odleciałam na dłużej?
Zapatrzyłam się na kwiat. Obok leżał liścik. Schyliłam się po niego. Otworzyłam i moim oczom pojawiło się krótkie zdanie:
„Nie rób tego więcej. J”
Od razu przypomniał mi się chłopak, który mnie uratował. Chodziło mu o to, że byłam sama w lesie? Miałam więcej nie spacerować samotnie po nocach? Martwił się o mnie?
Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Pozwoliłam, by wszystkie negatywne emocje przepadły. Wciąż patrzyłam na zgrabnie napisane „J” na końcu. Podpis.
Nagle w mojej głowie zaczęły składać się literki. Jak ja mogłam go nie pamiętać. Ale dlaczego mnie uratował? Dopiero co byłam przez niego cała mokra. Jest arogancki, bawi się każdą dziewczyną. Może ze mną też się w coś zabawia? Czy to kolejna gra?
Moje domysły nie wpłynęły dobrze na mój puls. Ponownie zaczął wariować. Zgniotłam kartkę, tworząc kulkę papieru i rzuciłam ją gniewnie o przeciwległą ścianę. Zacisnęłam zęby. Chciało mi się wreszcie, ale nie chciałam sprowadzić tutaj ponownie jednej z pielęgniarek. Z moim szczęściem pojawiłaby się Irma z kolejną dawką pytań. Kiedy zdałam sobie sprawę, że zaciskam pięści tak mocno, że paznokcie wbijają mi się w skórę zostawiając ślady, zmusiłam się do rozluźnienia dłoni, co wcale nie oznaczało ukojenia nerwów.
Drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się brunet. Wyglądał jakby podchodził właśnie do dzikiego zwierzęcia i bał się, że zostanie zaatakowany. I dobrze. Boi się mnie. Spojrzałam na niego z wyższością. Wiedział, że czekam na wyjaśnienia. Podszedł bliżej.
- Jesteś mi, NAM potrzebna – szybko poprawił „mi” na „nam” dając nacisk na to ostatnie.
- Domyślam się – powiedziałam niewzruszona, ale tylko pozornie.
Chłopak wyglądał jakby właśnie bił się z myślami. Zmarszczyłam delikatnie brwi.
- Bo… no…jesteśmy… jakby to ująć… sobie zapisani? W sensie dosłownym.
Miałam wrażenie, że moje oczy wyjdą na wierzch. Wiedziałam, że muszą teraz wyglądać jak dwa spodki, ale nie umiałam ukryć zdziwienia. W sumie to mój los nie był taki tragiczny. Chris był przystojny, ale te jego słowa… jak to byłam mu zapisana?
------------------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału, szczególnie z końcówki, bo nie umiałam jej ująć w słowa, ale za to kilka rzeczy się wyjaśniło. Nie byłabym sobą nie kończąc w taki oto sposób. Mam nadzieję, że po przeczytaniu w waszych głowach pojawiły się kolejne pytania. Podzielcie się nimi. A może macie jakieś propozycje? Co oznacza, że oni są sobie zapisani? Ktoś już się domyśla? :)
Tli się we mnie nadzieja, że pojawią się tu komentarze i że zobaczę Waszą aktywność w sondzie po prawo ;) Liczę na Was Kochani ;*
Do następnego,
Wasza Candice;**
Ps. W zakładce „Bohaterowie” pojawiła się Irma ;]
Pss. Jest pewna osoba, która niezwykle mnie zmotywowała. Greg Zwolinski – twoje komentarze są cudowne ;*
Ale nie myślcie, że tylko komentuje wspaniale! Spod jego pióra wychodzą wspaniałe historie, od których nie mogę się oderwać, mam nadzieję, że z Wami też tak będzie. Serdecznie polecam:
http://sila-przeznaczenia.blogspot.com/