Kolejny raz tego samego dnia
patrzę w brązowe tęczówki. Ale już nie te same. Te są… no właśnie jakie? Na
pewno inne niż tamtego przy stoliku.
- James – wydusiłam nareszcie.
-A ty Melissa – uśmiechnął się. – Dostałaś karteczkę prawda? – cały czas był tak cholernie pewny siebie, wprowadzało mnie to w furię, nie do końca wiem dlaczego, ale właśnie tak było, jakby coś podświadomie kazało mi być na niego złą. – Nie zadzwoniłaś – był jakby… oburzony samym tym faktem.
Spróbowałam przybrać groźny wyraz twarzy. Miałam nadzieję, że choć po części mi to wyszło.
- Nie odczuwałam takiej potrzeby – odpowiedź nie mijała się z prawdą.
W gruncie rzeczy, zapisałam sobie numer i całkowicie o nim zapomniałam.
- To bardzo źle – pogłaskał mnie po policzku wierzchem dłoni, a we mnie wezbrał ogień połączony z dreszczami w miejscu, w którym jego skóra zetknęła się z moją. Ten fakt wkurzył mnie jeszcze bardziej. Nie pozwolę samej sobie żeby on na mnie tak działał. Jest arogancki i mogę się założyć, że jest zwykłym podrywaczem i wykorzystuje dziewczyny w czym pomaga mu jego śliczna buźka… STOP!
Złapałam go za nadgarstek i odsunęłam jego dłoń od swojej twarzy.
- Nie dotykaj mnie – powiedziałam zła.
- Co się tutaj dzieje? – usłyszałam troskliwy głos Stefana przeszyty złością. On od samego początku nie był zadowolony z samej obecności Jamesa. W tym momencie byłam mu za to wdzięczna.
- Nic – odezwał się brunet patrząc na mnie.
Jakby gdzieś we mnie zobaczył coś niepokojącego. Pewnie jestem pierwszą dziewczyną, która mu się postawiła. Coś tak czuję, że to nie koniec.
Corelli odszedł. Poszedł na zaplecze się przebrać, a ja śledziłam go wzrokiem. Potem wypowiedziałam nieme ‘dziękuję’ w stronę Stefcia i poszłam dalej obsługiwać salę.
Przez chwilę obserwowałam zwinne ruchy Alison i Brook – innych kelnerek. Miałam nadzieję, że poruszam się chociaż w połowie tak zwinnie jak one. Ale nie mogę być dobra we wszystkim. Moja praca nie polega na byciu kelnerką, ale nie jest też na pełen etat, że tak powiem. Co jakiś czas zorganizuję jakąś imprezę, pojawię się na spotkaniu rady miasta czy wykonam inne banalne czynności i dostaję kasę. Nie potrzebuję jej. Mam wrażenie, że rodzicie zapewnili mi byt do końca nie tylko mojego życia, ale i moich dzieci, o ile je będę miała.
Zostawiłam swoje przemyślenia na boku, uważając teraz by się tylko nie przewrócić.
Nie wiem czy robiłam to specjalnie czy po prostu jakoś wyszło, ale wciąż przechodziłam obok stolika moich pierwszych klientów. Wciąż czułam ich wzrok na sobie. W pewnym momencie byłam na tyle blisko, że usłyszałam kawałek rozmowy.
- Jesteś pewna? – to mówił, któryś z chłopaków.
- Tak, to ona – to była blondynka.
- A jeśli nie?
- To na pewno ona. Czuję to, jest Altersem.
- A nie Alterską…?
- Nie ważne, jak zwał tak zwał – stwierdziła poirytowana.
Musiałam już odejść, ale zaintrygowała mnie ich rozmowa.
Cały czas chodziło mi po głowie słowo „alters”. Co to jest? Czy może chodzić o mnie?
- James – wydusiłam nareszcie.
-A ty Melissa – uśmiechnął się. – Dostałaś karteczkę prawda? – cały czas był tak cholernie pewny siebie, wprowadzało mnie to w furię, nie do końca wiem dlaczego, ale właśnie tak było, jakby coś podświadomie kazało mi być na niego złą. – Nie zadzwoniłaś – był jakby… oburzony samym tym faktem.
Spróbowałam przybrać groźny wyraz twarzy. Miałam nadzieję, że choć po części mi to wyszło.
- Nie odczuwałam takiej potrzeby – odpowiedź nie mijała się z prawdą.
W gruncie rzeczy, zapisałam sobie numer i całkowicie o nim zapomniałam.
- To bardzo źle – pogłaskał mnie po policzku wierzchem dłoni, a we mnie wezbrał ogień połączony z dreszczami w miejscu, w którym jego skóra zetknęła się z moją. Ten fakt wkurzył mnie jeszcze bardziej. Nie pozwolę samej sobie żeby on na mnie tak działał. Jest arogancki i mogę się założyć, że jest zwykłym podrywaczem i wykorzystuje dziewczyny w czym pomaga mu jego śliczna buźka… STOP!
Złapałam go za nadgarstek i odsunęłam jego dłoń od swojej twarzy.
- Nie dotykaj mnie – powiedziałam zła.
- Co się tutaj dzieje? – usłyszałam troskliwy głos Stefana przeszyty złością. On od samego początku nie był zadowolony z samej obecności Jamesa. W tym momencie byłam mu za to wdzięczna.
- Nic – odezwał się brunet patrząc na mnie.
Jakby gdzieś we mnie zobaczył coś niepokojącego. Pewnie jestem pierwszą dziewczyną, która mu się postawiła. Coś tak czuję, że to nie koniec.
Corelli odszedł. Poszedł na zaplecze się przebrać, a ja śledziłam go wzrokiem. Potem wypowiedziałam nieme ‘dziękuję’ w stronę Stefcia i poszłam dalej obsługiwać salę.
Przez chwilę obserwowałam zwinne ruchy Alison i Brook – innych kelnerek. Miałam nadzieję, że poruszam się chociaż w połowie tak zwinnie jak one. Ale nie mogę być dobra we wszystkim. Moja praca nie polega na byciu kelnerką, ale nie jest też na pełen etat, że tak powiem. Co jakiś czas zorganizuję jakąś imprezę, pojawię się na spotkaniu rady miasta czy wykonam inne banalne czynności i dostaję kasę. Nie potrzebuję jej. Mam wrażenie, że rodzicie zapewnili mi byt do końca nie tylko mojego życia, ale i moich dzieci, o ile je będę miała.
Zostawiłam swoje przemyślenia na boku, uważając teraz by się tylko nie przewrócić.
Nie wiem czy robiłam to specjalnie czy po prostu jakoś wyszło, ale wciąż przechodziłam obok stolika moich pierwszych klientów. Wciąż czułam ich wzrok na sobie. W pewnym momencie byłam na tyle blisko, że usłyszałam kawałek rozmowy.
- Jesteś pewna? – to mówił, któryś z chłopaków.
- Tak, to ona – to była blondynka.
- A jeśli nie?
- To na pewno ona. Czuję to, jest Altersem.
- A nie Alterską…?
- Nie ważne, jak zwał tak zwał – stwierdziła poirytowana.
Musiałam już odejść, ale zaintrygowała mnie ich rozmowa.
Cały czas chodziło mi po głowie słowo „alters”. Co to jest? Czy może chodzić o mnie?
Tak jak czułam, pod wieczór
pojawiło się sporo osób, ale większość bawiła się na parkiecie, a kelnerki nie
miały dużo roboty. Raz na jakiś czas, na zmianę Alison/Brook/ja, szłyśmy
obsłużyć jakiś stolik. Za to barmani mieli pełno pracy. Po sali roznosiła się
woń alkoholu, do której zdążyłam się przyzwyczaić. Stałam oparta o bar i patrzyłam
się w tłum. Myślałam raz o tej dziewczynie i chłopakach, a raz spoglądałam na
Jamesa. Jak się spodziewałam flirtował z każdą obsługiwaną laską. Poczułam się
z niewiadomych mi powodów urażona, ale z drugiej byłam z siebie dumna, że nie
jestem tak łatwa jak cała reszta.
- Myślę, że powinnaś wrócić do domu. Margaret i Jason na pewno się martwią – usłyszałam głos Stefana, który w wolnej chwili oparł się o blat tuż obok mnie.
- Wiem, ale nie chcę – zachowywałam się jak małe dziecko, ale tak naprawdę nie wiedziałam co zrobić. Wiedziałam, że powinnam wrócić, ale nie chciałam się z nimi konfrontować. W dodatku Amay mogła tam być, a nie wiedziałam w tej chwili co powiedzieć jej i Mattowi.
- Wiesz, że cię nie wyganiam, ale kiedyś musisz wrócić do domu.
- Wiem – po krótkim zastanowieniu odwróciłam się do Stefana. – Okay.
Uśmiechnął się, a ja poszłam na zaplecze po swoje rzeczy. Zostawiłam fartuszek na półce i wyszłam. Na odchodne pocałowałam Stefa w policzek i już po chwili byłam uwolniona od głośnej muzyki, gorąca i woni alkoholu. Nie miała nic przeciwko temu, ale fanie było pooddychać świeżym powietrzem.
Szłam chodnikiem, oświetlonym jedynie przez przydrożne latarnie. Miasteczko było małe, miałam wrażenie, że każdy się zna. Do domu miałam blisko. Spojrzałam na niebo spowite gwiazdami. Uwielbiałam taki widok. Usiadłam na najbliższej ławeczce. Było ich sporo, bo właśnie przechodziła koło parku, który był jednym z popularniejszych miejsc w Aeternitas. Wiem, dziwna nazwa, ale pasuje do ‘wiecznego miasta’ jak je niektórzy nazywają. Zawsze kiedy starsi ludzie mówią tak na nie, wzbudza to moją ciekawość. Kiedy pytam się o powód, mówią tylko, że to miasto jest bardzo stare, ale nic więcej, a taka odpowiedź zdecydowanie mnie nie satysfakcjonuje.
Podciągnęłam nogi do góry i oparłam się podbródkiem o kolana. Zaczęłam myśleć. Nad wszystkim. Nad Mattem i Amy. Nad Stefanem. Nad tamtymi chłopakami i blondynką. Nawet nad Jamesem, Jasonem i Margaret. Warunki sprzyjały głębokim przemyśleniom. No pomyślcie. Jest praktycznie noc, pełno gwiazd, park oświetlony jedynie przez lampy, gdzieś dalej widać moją ulubioną, podświetlaną latarnię, wokół ani żywej duszy. Jak tu nie ulec przemyśleniom?
Nagle słychać głośny warkot silnika. Zza rogu, z niebywałą szybkością nadjeżdża czerwone, sportowe auto. Skupiam na nim wzrok, próbuję odgadnąć kto jest za kierownicą, ale późna godzina, lekko przyciemniane szyby i niezwykły pęd maszyny mi tego z pewnością nie ułatwia. Samochód mnie mija, delikatnie rozwiewając mi włosy. Wręcz z gracją wchodzi w zakręt. Cały czas śledzę trasę Porsche. Kierowca znów skręca, ponownie wychodzi mu to bardzo zwinnie. Żeby patrzeć dalej muszę się odwrócić, a i tak nie widzę za wiele. Wszystko dzieje się za drzewami. I kolejny zakręt. Odnoszę wrażenie, że to jakaś pokazówka. Chyba miałam rację, bo auto znów jedzie w moją stronę, ale tym razem zatrzymuje się tuż obok mnie. Spuszczam kolana i stawiam stopy na ziemi. Serce zaczyna mi bić mocniej. Ciemna szyba powoli się opuszcza. Spojrzałam na kierowcę. Dopiero po chwili go poznałam.
- Hej Mel, podwieźć cię gdzieś? – ukazał rząd swoich białych zębów w szerokim uśmiechu.
- To ty…
- Myślę, że powinnaś wrócić do domu. Margaret i Jason na pewno się martwią – usłyszałam głos Stefana, który w wolnej chwili oparł się o blat tuż obok mnie.
- Wiem, ale nie chcę – zachowywałam się jak małe dziecko, ale tak naprawdę nie wiedziałam co zrobić. Wiedziałam, że powinnam wrócić, ale nie chciałam się z nimi konfrontować. W dodatku Amay mogła tam być, a nie wiedziałam w tej chwili co powiedzieć jej i Mattowi.
- Wiesz, że cię nie wyganiam, ale kiedyś musisz wrócić do domu.
- Wiem – po krótkim zastanowieniu odwróciłam się do Stefana. – Okay.
Uśmiechnął się, a ja poszłam na zaplecze po swoje rzeczy. Zostawiłam fartuszek na półce i wyszłam. Na odchodne pocałowałam Stefa w policzek i już po chwili byłam uwolniona od głośnej muzyki, gorąca i woni alkoholu. Nie miała nic przeciwko temu, ale fanie było pooddychać świeżym powietrzem.
Szłam chodnikiem, oświetlonym jedynie przez przydrożne latarnie. Miasteczko było małe, miałam wrażenie, że każdy się zna. Do domu miałam blisko. Spojrzałam na niebo spowite gwiazdami. Uwielbiałam taki widok. Usiadłam na najbliższej ławeczce. Było ich sporo, bo właśnie przechodziła koło parku, który był jednym z popularniejszych miejsc w Aeternitas. Wiem, dziwna nazwa, ale pasuje do ‘wiecznego miasta’ jak je niektórzy nazywają. Zawsze kiedy starsi ludzie mówią tak na nie, wzbudza to moją ciekawość. Kiedy pytam się o powód, mówią tylko, że to miasto jest bardzo stare, ale nic więcej, a taka odpowiedź zdecydowanie mnie nie satysfakcjonuje.
Podciągnęłam nogi do góry i oparłam się podbródkiem o kolana. Zaczęłam myśleć. Nad wszystkim. Nad Mattem i Amy. Nad Stefanem. Nad tamtymi chłopakami i blondynką. Nawet nad Jamesem, Jasonem i Margaret. Warunki sprzyjały głębokim przemyśleniom. No pomyślcie. Jest praktycznie noc, pełno gwiazd, park oświetlony jedynie przez lampy, gdzieś dalej widać moją ulubioną, podświetlaną latarnię, wokół ani żywej duszy. Jak tu nie ulec przemyśleniom?
Nagle słychać głośny warkot silnika. Zza rogu, z niebywałą szybkością nadjeżdża czerwone, sportowe auto. Skupiam na nim wzrok, próbuję odgadnąć kto jest za kierownicą, ale późna godzina, lekko przyciemniane szyby i niezwykły pęd maszyny mi tego z pewnością nie ułatwia. Samochód mnie mija, delikatnie rozwiewając mi włosy. Wręcz z gracją wchodzi w zakręt. Cały czas śledzę trasę Porsche. Kierowca znów skręca, ponownie wychodzi mu to bardzo zwinnie. Żeby patrzeć dalej muszę się odwrócić, a i tak nie widzę za wiele. Wszystko dzieje się za drzewami. I kolejny zakręt. Odnoszę wrażenie, że to jakaś pokazówka. Chyba miałam rację, bo auto znów jedzie w moją stronę, ale tym razem zatrzymuje się tuż obok mnie. Spuszczam kolana i stawiam stopy na ziemi. Serce zaczyna mi bić mocniej. Ciemna szyba powoli się opuszcza. Spojrzałam na kierowcę. Dopiero po chwili go poznałam.
- Hej Mel, podwieźć cię gdzieś? – ukazał rząd swoich białych zębów w szerokim uśmiechu.
- To ty…
-----------------------------------------------------------------------------
Hej, hej!
I jak się podobało?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ, KLIKASZ „CZYTAM”
Mam nadzieję, że miło się czytało i tu wrócicie.
Pamiętacie jeszcze myśl Emila Oescha?
„Do sukcesu nie ma windy, trzeba iść schodami.”
No, mam nadzieję, że mi pomożecie.
Oczywiście dziękuję, za dotychczasowe komentarze i to, że dajecie o sobie znać, ale po liczbie wyświetleń widać, że jest Was trochę więcej. Ujawnijcie się!
Buziaki,
Wasza Candice ;**
I jak się podobało?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ, KLIKASZ „CZYTAM”
Mam nadzieję, że miło się czytało i tu wrócicie.
Pamiętacie jeszcze myśl Emila Oescha?
„Do sukcesu nie ma windy, trzeba iść schodami.”
No, mam nadzieję, że mi pomożecie.
Oczywiście dziękuję, za dotychczasowe komentarze i to, że dajecie o sobie znać, ale po liczbie wyświetleń widać, że jest Was trochę więcej. Ujawnijcie się!
Buziaki,
Wasza Candice ;**